Quantcast
Channel: INSTALKI.pl - News
Viewing all 789 articles
Browse latest View live

Test Huawei P Smart 2019. Sprawdzamy czy jest to najlepszy telefon za mniej niż 1000 złTest Huawei P Smart 2019. Sprawdzamy czy jest to najlepszy telefon za mniej niż 1000 zł

$
0
0
Huawei P Smart 2019 12
Huawei stworzył wzorcowego średniaka?

Huawei już wielokrotnie udowodnił, że jest jednym z aktualnych liderów, jeśli chodzi o średnią półkę smartfonów i współdzieli ją z Samsungiem. O ile nadal trudno mu pokonać monopol Samsunga i Apple w temacie flagowców, to średnim segmencie chiński gigant radzi sobie doskonale.

P Smart, którego pierwsza generacja cieszyła się wyjątkową popularnością, doczekał się właśnie nowej wersji. Przez ponad tydzień miałem okazję testować jego następcę i oto moja skromna, acz skrupulatna opinia na jego temat. Czy Huawei nadal trzyma formę i zatrzyma żółtą koszulkę lidera mid-range? Zapraszam do lektury recenzji Huawei P Smart 2019.

Huawei P Smart 2019 2

Zacznijmy od zagadnień czysto technicznych. Jak tegoroczna odsłona P Smart prezentuje się na papierze? Jest naprawdę dobrze, zresztą sami zobaczcie. Oto pełna specyfikacja smartfona:

Huawei P Smart 2019Specyfikacja
Procesor i grafika Ośmiordzeniowy procesor HiSilicon Kirin 710
Układ graficzny Mali-G51 MP4
Pamięć RAM 3 GB
Pamięć masowa 64 GB
Możliwość rozbudowy pamięci Tak, hybrydowy slot microSD z obsługą kart do 512 GB
Wyświetlacz 6.21" IPS LCD
Rozdzielczość FullHD+, 1080 x 2340 pikseli, 415 PPII
Czujniki i dodatki Czytnik linii papilarnych, Czujnik zbliżenia, Cyfrowy kompas,
Czujnik Halla, Czujnik grawitacyjny, Żyroskop, Czujnik światła
Akumulator 3,400 mAh
Aparat fotograficzny 13 Mpix światło f/1.8 + 2 Mpix do detekcji głębi - tył
8 Mpix (f. 2.0) - przód
System operacyjny Android 9.0
Transmisja danych GSM / CDMA / HSPA / LTE
Łączność i lokalizacja LTE Cat6 (300/50 Mb/s), Wi-Fi a/b/g/n/ac (2,4/5 GHz),
Wi-Fi Direct, Bluetooth 4.2, GPS/GLONASS,
NFC, microUSB 2.0, USB-OTG
Złącza micro-USB
Wejście słuchawkowe Jack 3.5mm
Typ karty SIM nano SIM + nano SIM
Wymiary 155.2 x 73.4 x 8.0 mm
Masa 160 g


Jak widać, przynajmniej na papierze specyfikacja wygląda bardzo fajnie i urządzenie zapowiada się na naprawdę porządnego średniaka. Jednak kluczowe jest to, jak to wszystko sprawdza się w praktyce? Zacznijmy od rzeczy podstawowych, czyli do wyglądu i moich pierwszych wrażeń.

Huawei P Smart 2019 3

Wygląd. Bardzo dobra iluzja!

Od strony wizualnej telefon naprawdę może się podobać. Pierwsze co rzuca się w oczy, jeszcze przed jego uruchomieniem, to błyszcząca obudowa, która niestety jest wykonana z plastiku.

Do testów otrzymałem egzemplarz, w kolorze Aurora Blue. Wspaniale wyglądający gradient na tyle urządzenia sprawia wrażenie małego dzieła sztuki, od którego nie można odwrócić wzroku… do czasu, gdy go dotkniemy. Wtedy jedyne co widzimy to masę odcisków palców.

psmart19 4

Błyszcząca plastikowa obudowa telefonu jest istnym magnesem na smugi i odciski oraz niestety wszelkiego rodzaju rysy. Używając sprzętu zaledwie przez kilka dni, zebrałem na pleckach ich pokaźną kolekcję. To na szczęście nie psuje ogólnego wrażenia i ten relatywnie tani, plastikowy telefon świetnie sprawia wrażenie o wiele droższego sprzętu.

Huawei P Smart 2019 8

Dwa moduły obiektywów aparatu zaledwie minimalnie wystają ponad obudowę, co jest obecnie naprawdę sporym plusem. Poza nimi z tyłu uświadczymy jedynie wyjątkowo szybki i precyzyjny czytnik linii papilarnych, diodę doświetlającą led oraz dumnie brzmiący napis AICamera - jest to moim zdaniem niestety jedynie czysty zabieg marketingowy, ale o tym za chwilę.

psmart19 6

Na górnej krawędzi urządzenia znajdziemy jedynie tackę na kartę nanoSIM oraz microSD, na prawej krawędzi ulokowano przycisk głośności oraz zasilania, lewa krawędź jest pusta a na dole mamy chyba pierwszy duży zawód w tym urządzeniu, czyli port microUSB.

psmart19 9

Naprawdę szkoda, że Huawei postanowił nie umieszczać w tym urządzeniu złącza w standardzie USB-C. Obok portu ładowania znajdziemy tu również pojedynczy głośnik, który naprawdę daje radę, choć mówiąc szczerze, to rewelacji się po nim nie spodziewałem.

psmart19 8
Całość ma w miarę standardowe wymiary jak na tak duży wyświetlacz na pokładzie. Telefon naprawdę wygodnie leży w dłoni, głównie dzięki naprawdę niskiej wadze wynoszącej zaledwie 160g oraz zaoblonym krawędziom. Nie da się ukryć, że telefon byłby o wiele cięższy, gdyby zastosowano materiał inny niż plastik. Przejdźmy teraz jednak do frontu, który będziemy oglądać zdecydowanie najczęściej, a trzeba przyznać tutaj dzieje się wyjątkowo dużo!

Ekran - czapki z głów!

Ekran w P Smart 2019 to jeden z tych elementów, który Huawei wykonał wręcz perfekcyjnie. Ogromny wyświetlacz otoczony jest przez zaskakująco, jak na tę półkę cenową, wąskie ramki, a na jego górze znajduje się wyjątkowo modny obecnie notch w kształcie kropli, w którym umiejscowiona jest przednia kamera..

Huawei P Smart 2019 12

Zastosowana tu rozdzielczość FullHD+, która zapewnia zagęszczenie pikseli na poziomie 415 ppi, sprawia, że obraz jest ostry jak żyleta. Ekran ten jest wręcz idealny do konsumpcji multimediów. Dolna krawędź ekranu jest minimalnie grubsza od pozostałych - to tutaj Huawei ukrył diodę powiadomień oraz czujniki. Dioda świeci się na czerwono podczas ładowania, a pulsuje na zielono gdy czeka na nas powiadomienie.

ekran ustawienia

Imponująca jest również maksymalna i minimalna jasność tego ekranu, co pozwala na wygodne korzystanie z telefonu w każdych warunkach oświetleniowych. Kolorystykę wyświetlanego obrazu możemy dostosować do własnych preferencji. Możemy też włączyć tryb inteligentnej rozdzielczości ekranu, w którym system automatycznie zmniejsza rozdzielczość w celu oszczędzania energii. Natomiast tryb Ochrony wzroku pozwala ustawić najlepszą dla naszych oczu barwę w zależności od ustalonego przez nas harmonogramu.

No i to w zasadzie tyle na temat samej konstrukcji urządzenia - prezentuje się naprawdę okazale, zwłaszcza w tej dwutonowej kolorystyce przełamanej gradientem. Ale jak to działa pod względem wydajności? Przecież to jest tu najistotniejsze.

Demon prędkości czy ślimak? Raczej coś pomiędzy

To, co na pierwszy rzut oka rzuca się w oczy, patrząc na specyfikację, to “zaledwie” 3 GB pamięci operacyjnej. W teorii w zupełności wystarczy to do komfortowej pracy. Jednak 4 GB jest to obecnie standard wśród przedstawicieli średniej półki i za przykład można tu podać inną chińską markę, czyli Xiaomi i jego modele Mi8 Lite lub Mi A2

Jak to się przekłada na codziennie użytkowanie? Aplikacje bardzo często są ubijane w tle i choć ich ponowne wczytanie nie trwa długo, to ten 1 GB więcej mógłby realnie wpłynąć na płynność i komfort użytkowania. Krótko mówiąc - niby OK, ale mogłoby być dużo lepiej.
emui 90

Natomiast procesor, czyli ośmiordzeniowa jednostka Kirin 710, radzi sobie wręcz doskonale. Urządzenie chodzi płynnie i tylko okazjonalnie pojawiają się minimalne cięcia w animacji. Ogólnie rzecz biorąc P Smart 2019 działa wyjątkowo responsywnie i zapewnia naprawdę komfortową obsługę.

Lecz moje prywatne odczucia to oczywiście sprawa subiektywna, tak więc nie ma to jak stare dobre testy wydajności. Aby zweryfikować to, co zauważyłem gołym okiem, postanowiłem przeprowadzić testy Antutu, Geekbench oraz PCMark w wersji na Androida. Niestety benchmark Antutu odmówił posłuszeństwa i nie udało mi się go uruchomić pomimo wielu prób.  Geekbench wskazał na wynik 1405 dla testu Single-Core i 4917 dla testu Multi-Core. Jest to całkiem porządny wynik, jak na tę półkę cenową. Natomiast w teście PCMark P Smart 2019 może pochwalić się wynikiem na poziomie 5910.

benchmarki psmart192

P Smart 2019 bardzo dobrze radzi sobie podczas gry. Sprawdziłem dwa popularne tytuły - PUBG oraz Asphalt 9. Rewelacyjnej wydajności się nie spodziewałem i się nie zawiodłem. W oba tytuły można grać komfortowo, zwłaszcza na tak dużym ekranie. Zawiodą się miłośnicy Fortnite - niestety gra nie jest obecnie kompatybilna z tym modelem. Tak więc grać na tym sprzęcie można bez problemu.

Dużym plusem jest tutaj również 64 GB wbudowanej pamięci, z czego pozostaje nam na pliki około 52 GB. Jest to pojemność w zupełności wystarczająca, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się na przechowywanie zdjęć na karcie microSD (do 512GB) lub na przykład w chmurze Google.

Android Pie w chińskiej wariacji, którego niestety nie polubiłem

Przyznam się od razu - Jestem wiernym fanem czystego systemu Android. Dlatego też z ogromnym dystansem podchodziłem do testów P Smart 2019 głównie ze względu na nakładkę systemową Huaweia, czyli EMUI w wersji 9.0.

Na pokładzie mamy tutaj najnowszego Androida Pie, lecz nakładka zmienia go dosłownie nie do poznania. Obecność najnowszej wersji systemu to zdecydowana zaleta, lecz obecności tej nie widać na pierwszy rzut oka właśnie dzięki nakładce. Ma ona co prawda swoje zalety i swoje wady, lecz mnie osobiście po prostu ciężko jest się przyzwyczaić do tak odmienionego Androida.

interfejs psmart19

Jest jednak jeden element systemu, który Huawei zrobił wyjątkowo dobrze i jest to obsługa gestów. Znacznie ułatwiło to obsługę smartfona z tak dużym ekranem. Śmiało stwierdzę, że chińczycy zrobili tutaj lepszą robotę niż samo Google, na przykład za sprawą gestu cofnięcia, który możemy wykonać z dowolnego miejsca na krawędzi ekranu. Po interfejsie możemy nawigować na trzy sposoby - za pomocą klasycznych klawiszy nawigacyjnych oraz wspomnianych gestów. Możemy też włączyć specjalny klawisz wiszący, który możemy ustawić w dowolnym miejscu ekranu.

Sam interfejs jest bardzo przyjemny od strony wizualnej i można naprawdę wygodnie z niego korzystać. Huawei pomimo sporej ingerencji w wiele elementów systemu, takich jak wygląd Ustawień, w kilku miejscach pozostał wierny wizji Google. Dlatego też na przykład, na skrajnym lewym ekranie znajdziemy klasyczny ekran z kartami Google.

ekran głowny

Ekran główny możemy zorganizować na dwa sposoby. Domyślnie Huawei oferuje nam układ z wszystkimi aplikacjami dostępnymi na kilku ekranach, tak jak w systemie iOS. Możemy ten układ oczywiście zmienić i włączyć klasyczną szufladę z aplikacjami. Na ekranach możemy też rzecz jasna dodawać różnego rodzaju widgety.. jak to w Androidzie.

Jeśli pomimo małych rozmiarów irytuje nas ten skromny kropelkowy notch, kryjący obiektyw przedniego aparatu, możemy go oczywiście ukryć. Jednak osobiście nie zalecam tego rozwiązania. Tracimy bowiem kawałek przestrzeni roboczej, a od strony estetycznej pozostawia to wiele do życzenia.

Niestety mamy tutaj tylko ekran LCD IPS, tak więc notch nie zostanie całkiem zatopiony w czerni, tak jak to ma miejsce w przypadku ekranów AMOLED. Czarny (a raczej szarawy) pasek jest według mnie nawet bardziej irytujący od naprawdę malutkiej, jak na obecne standardy, kropelki.

Na temat podstawowych funkcji telefonu nie ma potrzeby się zbytnio rozwodzić, bo jest to po prostu standard. Jeśli korzystaliście do tej pory z urządzeń Huawei to wszystko będzie Wam znajome. Mnie osobiście bardzo miło zaskoczyła mnie preinstalowana klawiatura SwiftKey, której byłem wiernym użytkownikiem, dopóki nie przestawiłem całkowicie się na klawiaturę Gboard.

swiftkey fingerpring

Na pewno warto wspomnieć o czytniku linii papilarnych, który jest naprawdę błyskawiczny. Po jego muśnięciu telefon od razu się wybudza, a czytnik jest bardzo czuły. Jeśli bardzo chcemy, możemy też wykorzystać funkcję wykrywania twarzy, lecz bazuje on jedynie na przedniej kamerze. Tak więc w trudnych dla kamery warunkach oświetleniowych będziemy musieli i tak posłużyć się niezawodnym czytnikiem na tyle urządzenia.

Jak to zwykle bywa, Huawei uraczył nas sporą ilością aplikacji dodatkowych, które wbrew pozorom mogą być przydatne. Wymienić tutaj można Menedżer telefonu, który pełni funkcję centrum zarządzania telefonem. Możemy tutaj zablokować numery, wyczyścić pamięć telefonu lub sprawdzić zużycie baterii. Ponadto mamy aplikację HiCare, która ułatwia kontakt ze wsparciem producenta. Nie zabrakło niestety śmieciowych aplikacji pod postacią klienta Booking.

Bateria - naprawdę imponująca

P Smart 2019 posiada baterię o pojemności 3400 mAh, która powinna zapewniać całkiem niezłe osiągi na jednym ładowaniu. W rzeczywistości tak jest - ponad 5 godzin aktywnego ekranu jest bez problemu osiągalne. W spokojnie możemy zapomnieć o ładowarce na cały dzień, przed snem powinniśmy mieć jeszcze spory zapas procentów. Jeśli postanowimy skorzystać z jednego z dwóch dostępnych trybów oszczędzania energii, to czas ten możemy wydłużyć jeszcze bardziej.

A jeśli już będziemy potrzebować szybkiego naładowania baterii… no to tutaj najnowszy P Smart z pewnością nie każdego zadowoli. Telefon do pełna naładujemy w mniej więcej dwie godziny. Dołączona do zestawu ładowarka zapewnia ładowanie o natężeniu 2A i napięciu 5V. Zapewne gdyby Huawei zdecydował się wykorzystać tutaj standard USB-C, sprawa mogłaby wyglądać o wiele lepiej.

Sztuczna inteligencja w fotografii. Niby jest, ale jakoś tego nie widać

Apart wspierany potęgą sztucznej inteligencji to jeden z najgłośniejszych sloganów reklamowych Huaweia. Kupując ten telefon, możemy zostać skuszeni napisem AICamera, który widnieje obok obiektywów. Przecież tym samym Huawei reklamuje swoje flagowce takie jak P20 i P20 Pro. Niestety sztuczna inteligencja nie ratuje aparatu w P Smart 2019, który jest… no cóż, zaledwie średni.

aparat screen

Oczywiście, zdjęcia w dobrym oświetleniu, jak zawsze wychodzą bardzo dobrze, ale przecież obecnie nie jest to w zasadzie żadne wyzwanie, nawet dla telefonów z niskiej półki. Dobry aparat rozpoznamy w sytuacji, gdy światła jest naprawdę niewiele. Tutaj P Smart 2019 wyraźnie niedomaga. W osiągnięciu zadowalającego ujęcia pomaga nieco zastosowanie trybu Nocnego, lecz daleko tu do efektów znanych z P20 Pro czy Pixela 3. Zdjęcia w tym trybie są wyjątkowo mocno podbite kolorystycznie, lecz przy okazji pojawia się też bardzo dużo szumów.

zdjęcie1

zdjęcie2

zdjęcie3

zdjęcie7

Więcej zdjęć w oryginalnej rozdzielczości znajdziecie na naszym dysku Google - wystarczy przejść tutaj

Fakt, AI potrafi za to bardzo fajnie rozpoznać scenę i dopasować najlepsze ustawienia. Czasem wychodzi to lepiej, a czasem dużo gorzej, lecz na szczęście Huawei daje nam wybór, zapisując zdjęcie w dwóch wersjach, z aktywnym trybem AI i bez niego. Jednak zdjęcia to nie wszystko, bo są jeszcze filmy....

… w 1080p w 60 kl/s. Jest to maksimum i w tej kategorii P Smart 2019 również spełnia swoje zadanie bardzo dobrze. Obraz jest wyraźny, czytelny z dobrze odwzorowanymi kolorami. Nic więcej na ten temat powiedzieć nie trzeba… po prostu bez fajerwerków.

zdjęcie6

Miłośnicy selfie zapytają, “A co z przednim aparatem?”. Tutaj mamy do dyspozycji matrycę 8 Mpix, która idealnie spisuje się, jeśli chodzi o robienie selfie, również z trybem portretowym, który zręcznie, choć nie bez problemów, rozmywa tło. Oczywiście tylko pod warunkiem, że zdjęcie robimy w odpowiednich warunkach. Inaczej zdjęcie robione przednią kamerką nada się chyba tylko na Insta-Story czy Snapchat, czyli na zasadzie “zrobić, udostępnić i szybko zapomnieć”.

Podsumowanie, czyli wady i zalety

No więc tak - P Smart 2019 to naprawdę urocze urządzenie i używa się go znakomicie. Ale... bo zawsze musi być jakieś ale, nie jest to oczywiście urządzenie perfekcyjnie. Czy można go więc nazwać perfekcyjnym średniakiem? Pod wieloma względami ten telefon ma poważne aspiracje do tego tytułu. Wymienić tutaj trzeba choćby obłędny wręcz ekran, śliczny design, całkiem niezłą wydajność i dobry czas pracy na baterii. Miłym plusem jest dodatek NFC, co nie jest przecież normą w tej półce cenowej.

Huawei P Smart 2019 13

Jednak muszę wymienić tutaj również kilka bardzo istotnych wad. microUSB w 2019 roku powinno być zakazane lub przynajmniej zarezerwowane dla absolutnie najniższej półki. Piękny design i którym przed chwilą wspomniałem, nie obył się bez sporych kompromisów. Żeby pozwolić sobie na zachowanie atrakcyjnego wyglądu i równie atrakcyjnej ceny, Huawei postanowił wykorzystać plastik. Bardzo zręcznie udaje on szkło, lecz niestety tylko z wyglądu.

Odniosłem wrażenie, że plastikowa, błyszcząca obudowa zbiera odciski palców o wiele chętniej, niż typowe szkło. Do tego dochodzą rysy, których po zaledwie kilku dniach w kieszeni spodni i na biurku, telefon zebrał ogromną wręcz kolekcję. Strach pomyśleć, jak to będzie wyglądać po roku użytkowania.

Huawei P Smart 2019 4

Aparatu czepiać się aż tak bardzo nie będę, bo można odnieść wrażenie, że telefon naprawdę stara się zrobić perfekcyjne zdjęcia, niestety braki techniczne nie pozwalają mu na dużo więcej. Jak robić dobre zdjęcia za pomocą P Smart 2019? Postaraj się o odpowiednią ilość światła, a telefon zadba o resztę. Krótko mówiąc jest znośnie, choć bezpośrednie nawiązywanie do droższych braci może nieco zmylić mniej zorientowanych.

No i na koniec podam najważniejszą zaletę tego modelu - cena poniżej 900 zł! W takim kontekście wszystkie wspomniane wyżej wady wyraźnie blakną, a zalety stają się dużo wyraźniejsze. Czy więc Huawei naprawdę stworzył najlepszego średniaka początku roku 2019? Jest to niewątpliwie mocny pretendent do tego tytułu, choć przyznać trzeba, że konkurencja nie śpi.

Pod uwagę można tu wziąć Xiaomi Redmi Note 6 Pro, Mi 8 Lite, nowe modele serii Motorola Moto G7, czy nawet coś ze stajni Huawei, czyli Mate 20 Lite lub Honor 8X. Nie da się ukryć, że poniżej 900 zł jest to pod wieloma względami jeden z najlepszych możliwych obecnie wyborów. Mimo wszystko polecam!



UMIDIGI F1 - test smartfona z fenomenalną bateriąUMIDIGI F1 - test smartfona z fenomenalną baterią

$
0
0
UMIDIGI F1 5Kolejna premiera chińskiej marki.

Wielokrotnie już testowaliśmy smartfony chińskiej marki UMIDIGI. Najnowszy model oznaczony jako F1 wybija się jednak ponad to co widzieliśmy do tej pory za sprawą specyfikacji oraz samej konstrukcji.

Szukając smartfona za rozsądne pieniądze trudno o ideał. Zazwyczaj trzeba liczyć się z pewnymi kompromisami. Przykład? Urządzenia wyceniane na mniej niż 900 zł zazwyczaj nie mają modułu NFC oraz pamięci większej niż 64 GB. UMIDIGI postanowiło przełamać ten schemat wypuszczając na rynek model F1, który dostępny jest w chińskich sklepach internetowych już za około 200 dolarów jednocześnie oferując to czego szuka wielu użytkowników - dużo pamięci, pojemną baterię, nowoczesny wygląd i NFC.

UMIDIGI F1 8

Często jednak zdarza się, że smartfon posiadający mocną specyfikację, w codziennym użytkowaniu działa fatalnie. Jak jest w przypadku F1? Przekonajmy się.

Recenzja wideo



Wygląd i pierwsze wrażenia

Smartfon otrzymujemy w typowym dla chińskiej marki, czarnym pudełku, a do zestawu dołączono etui wykonane z czarnego plastiku.

Do testów otrzymaliśmy wersję w kolorze czerwonym. Sama obudowa wykonana została z plastiku, nie jest to na szczęście tandetne tworzywo. Wręcz przeciwnie, całość pokryto przyjemną w dotyku matową fakturą, a również zaoblenia i brak ostrych krawędzi wyglądają bardzo elegancko. W przypadku tego modelu, czerwień nie jest krzykliwa więc telefon powinien przypaść do gustu nawet osobom, które nie lubią pstrokatych kolorów.

UMIDIGI F1 2

Wyświetlacz nieco odstaje od obudowy i oddzielony jest czarną ramką jednak nie jest to aż tak widoczne jak w niektórych smartfonach Xiaomi, jak np. Redmi Note 5. Na froncie zastosowano nowocześnie wyglądający ekran o przekątnej 6,3 cala i rozdzielczości FHD+. Szerokość ramek i samo wcięcie w kształcie łezki bardzo przypomina to co znamy z OnePlus'a 6t. To naprawdę miłe zaskoczenie widzieć, że w budżetowym modelu udało się zastosować rozwiązania konstrukcyjne zbliżone do flagowców. Ramki okalające ekran są naprawdę wąskie, z wyjątkiem dolnej, która mierzy około 7mm.

UMIDIGI F1 4

Na dolnej krawędzi producent tradycyjnie umieścił złącze ładowania USB-C, gniazdo słuchawkowe Jack 3.5 mm oraz głośnik. Przyciski regulacji głośności oraz zasilania znajdziemy po prawej, a przeciwna krawędź została zajęta przez szufladę, w której możemy umieścić 2 karty nano-SIM lub 1 kartę SIM + kartę pamięci MicroSD. Same przyciski są sztywne i nie można mieć zastrzeżeń do jakości ich wykonania czy osadzenia.

UMIDIGI F1 3

Na pleckach znajdziemy podwójny aparat fotograficzny ułożony w pozycji pionowej. Jest też dość duży ale płytko osadzony czytnik linii papilarnych. Skaner działa poprawnie, a jego umiejscowienie sprawia, że łatwo go wyczuć palcem wskazującym.

UMIDIGI F1 6

Trzeba przyznać, że jakość wykonania pozytywnie zaskakuje. Pomimo plastikowej obudowy, smartfon sprawia wrażenie solidnego. Nie wiemy natomiast czy przy dłuższym użytkowaniu obudowa będzie podatna na zarysowania.

UMIDIGI F1 5

Na plus trzeba też ocenić to jak smartfon leży w dłoni. Matowa powierzchnia poprawia chwyt, a całość nie jest przesadnie ciężka (186 gramów) co jest niezłym osiągnięciem przy zastosowaniu baterii o pojemności ponad 5000 mAh.

Ekran

W omawianym modelu zastosowano ekran 6.3-calowy ekran LTPS o rozdzielczości 2340x1080 pikseli. Panel wypełnia aż 92.7% frontu urządzenia, a w jego górnej części zauważyć możemy charakterystyczne, wąskie wcięcie w kształcie łezki. Podobne rozwiązanie zastosowano w OnePlus 6t, Moto G7 Plus czy OPPO RX17 Pro.

UMIDIGI F1 10
Od lewej: UMIDIGI F1, Moto G7 Plus, OnePlus 6T

Sam ekran wypada bardzo dobrze w tym przedziale cenowym. Wysoka rozdzielczość sprawia, że wszystkie elementy są bardzo ostre bez możliwości dostrzeżenia pojedynczego piksela.

UMIDIGI F1 9

Jasność ekranu stoi na zadowalającym poziomie więc z urządzenia da się korzystać na zewnątrz nawet w mocnym słońcu. Fabrycznie otrzymujemy lekko zimne kolory ale w ustawieniach otrzymujemy dostęp do kalibracji więc barwę można dostosować do własnych preferencji. Ustawienia wyświetlacz obejmują ponadto zmianę rozmiaru czcionki, podświetlenie nocne czy wybudzanie przy podniesieniu.

Podzespoły i wydajność

Na pokładzie UMIDIGI F1 znajdziemy 8-rdzeniowy procesor MediaTek Helio P60 AI z układem graficznym ARM Mali G72 MP3, który wprawdzie nie oferuje topowej wydajności jak Snapdragon 845 zastosowany w Poco F1, jednak wyniki na poziomie 140 tysięcy punktów na AnTuTu zwiastują, że poradzi sobie z większością zadań i bardziej zaawansowanymi grami.

Producent zadbał też o 4 GB pamięci RAM LPDDR4X oraz 128 GB na dane użytkownika.

UMIDIGI F1 11

Wielu użytkowników już na starcie dyskwalifikuje urządzenia z procesorem MediaTek. Łatka przypięta tajwańskiemu producentowi pochodzi jeszcze z czasów gdy układy tej marki faktycznie miały problemy z przegrzewaniem się, a sama wydajność budziła wiele zastrzeżeń. Nowe procesory, jak Helio P60, na szczęście nie borykają się już z takimi problemami.

Zastosowana specyfikacja sprawia, że urządzenie działa nad wyraz płynnie i sprawnie. W popularny PUBG Mobile można płynnie grać na średnich ustawieniach graficznych - godzinna rozgrywka nie sprawia, że telefon nadmiernie się nagrzewa. Obudowa w takich warunkach jest tylko delikatnie ciepła, a chip osiągnął temperaturę 64 °C.

Antutu GB
Pomiar wydajności UMIDIGI F1 w AnTuTu Benchmark i Geekbench 4

Testy wskazują, że MediaTek Helio P60 AI oferuje podobną wydajność co Snapdragon 660 zastosowany, np. w Xiaomi Mi 8 Lite.

Łączność i multimedia

Jak na telefon, który można kupić za 200 dolarów, F1 jest bardzo solidnie wyposażony pod względem łączności.

Producent zadbał o obsługę większości globalnych pasm LTE (w tym B20), do dyspozycji mamy również sprawnie działający GPS, dwuzakresowe Wi-Fi ale bez wsparcia dla standardu AC, Bluetooth 4.2 oraz moduł NFC. Co ważne, sprzęt jest certyfikowany przez Google więc bez przeszkód uruchomimy płatności zbliżeniowe.

Głośnik umieszczony na dolnej krawędzi nie powala jakością ale jeżeli nie przesadzimy z głośnością, jest znośnie. Podczas testów nie napotkaliśmy na problemy z jakością rozmów telefonicznych.

Oprogramowanie

W smartfonach marki UMIDIGI to właśnie oprogramowanie jest zazwyczaj najsłabszym ogniwem. Testowany model jako pierwszy w portfolio chińskiej marki otrzymał Androida 9 Pie.

System jest zbliżony do czystego Androida więc nie znajdziemy tutaj zbyt wielu ustawień związanych z personalizacją, jest za to schludnie i jednolicie. Widać, że wraz z aktualizacją do "dziewiątki" producent poczynił spore postępy związane z optymalizacją oprogramowania. Interfejs działa nad wyraz płynnie i bez zacięć. Podczas testów nie zdarzały się też awarie aplikacji czy inne usterki, wszystko działało jak należy.

F1 ekran

Interfejs opiera się na klasycznym układzie z szufladą aplikacji wysuwaną z dołu. W ustawieniach znajdziemy kilka niestandardowych funkcji jak gesty na czytniku linii papilarnych, możliwość zmiany kolejności dotykowych przycisków nawigacyjnych czy nagrywanie ekranu.

ustawienia F1

Umi F1 settings

Dostępne są też gesty dla osób, które preferują ten rodzaj obsługi interfejsu. Niestety nie wszystkie elementy zostały przetłumaczone na język polski. Na szczęście nie jest ich dużo i dotyczą głównie niestandardowych funkcji, o których mowa powyżej.

F1 gesty

Aparat

Telefon wyposażono w podwójny aparat fotograficzny składający się z sensorów 16MP (f/1.7) + 8MP (pomocniczy w trybie portretowym). Duża przysłona powinna zagwarantować dobrej jakości zdjęcia ale jak jest w praktyce?

W warunkach dziennych smartfon wypada nieźle pod względem szczegółowości i odwzorowania kolorów. Nie jest to jednak najlepszy aparat w tym przedziale cenowym, zdecydowanie lepiej wypada, np. Redmi Note 6 Pro.

2019-02-14 121010

Aparat ma problemy gdy światła jest za dużo i kadry są miejscami prześwietlone. Na zdjęciach nocnych dominują szumy, a na wielu ujęciach brakuje po prostu ostrości. W przypadku nagrywania wideo mamy do dyspozycji maksymalnie rozdzielczość Full HD. Jakość filmów wypada gorzej od zdjęć - trudno złapać ostrość na obiekcie z bliska, dopiero manualne ustawienie punktu ostrości pomaga. Szczegółowość również zawodzi.

IMG 20190211 163237 2 mini

IMG 20190211 163407 3 mini

IMG 20190212 121020 0 mini

IMG 20190212 121203 6 mini

Więcej zdjęć w oryginalnej rozdzielczości znajdziecie na naszym dysku Google - wystarczy przejść tutaj.

Bateria

Dochodzimy do najważniejszego aspektu omawianego modelu czyli baterii. Producent zastosował ogniowo o imponującej pojemności 5150 mAh jednak doświadczenie pokazuje, że wiele chińskich smartfonów z pojemną baterią wcale nie oferowało imponującego czasu pracy na jednym ładowaniu.

Trzeba to powiedzieć głośno - UMIDIGI F1 to najlepszy telefon pod względem czasu pracy akumulatora jaki dotychczas testowaliśmy. Podczas typowego użytkowania (przeglądanie sieci społecznościowych, robienie zdjęć, oglądanie YouTube, granie) nie udało nam się rozładować urządzenia w ciągu jednego dnia.

Po odłączeniu od ładowarki około 7 rano, na koniec dnia (23:55) telefon miał jeszcze 26% baterii, a czas aktywności ekranu wynosił ponad 9 godzin. Przez noc smartfon nie stracił wiele mocy i ostatecznie udało się go rozładować po 35 godzinach uzyskując fenomenalny czas aktywnego ekranu 12 godz. i 18 min. (SoT).

F1 Bateria

Tym samym osobny, które spędzające przed ekranem urządzenia 3-4 godziny dziennie spokojnie mogą liczyć na 3 dni pracy bez ładowarki.

W zestawie otrzymujemy ładowarkę o mocy 18W. Fabryczny zestaw potrafi naładować urządzenie od 1 do 35% w 30 minut, a po godzinie uzyskamy około 60%. Ładowanie do pełna zajmuje niecałe 2 godziny.

Podsumowanie i werdykt

UMIDIGI F1 to zaskakująco dobre urządzenie w swoim przedziale cenowym. Za rozsądne pieniądze otrzymujemy sprzęt z nowoczesnym wzornictwem, na którego wydajność i ogólne działanie nie można narzekać.

Procesor Helio P60 sprawuje się bardzo dobrze zarówno w testach syntetycznych jak i w codziennych zadaniach zapewniając płynną pracę i wysoką responsywność również w grach. Wszystkie moduły łączności działają poprawnie, włącznie z NFC. Największą zaletą jest jednak fenomenalna bateria, miejmy nadzieję, że jej żywotność nie spadnie po dłuższym czasie użytkowania.

Można za to ponarzekać na aparat, nie jest najgorzej ale w tej cenie można kupić sprzęt z lepszymi możliwościami fotograficznymi, np. Mi A2, Redmi Note 6 Pro czy Mi 8 Lite.

UMIDIGI F1 dostępny jest w sklepie Banggood oraz na AliExpress w cenie od 200 do 220 dolarów. Smartfon można kupić również na Amazon.de - szybka wysyłka bezpośrednio z europejskiego magazynu. 

Zalety:
- ciekawy design
- nowoczesny ekran
- dobra wydajność
- niezawodna praca
- fenomenalna bateria
- NFC
- konkurencyjna cena

Wady:
- przeciętny aparat
- niewiele opcji personalizacji systemu

Sennheiser GSP 600 - test potężnych słuchawek dla graczySennheiser GSP 600 - test potężnych słuchawek dla graczy

$
0
0
Sennheiser GSP 600 4Czy wraz z wysoką ceną idzie też wysoka jakość?

Sennheiser – firma znana z produkcji dobrych jakościowo słuchawek służących przede wszystkim do słuchania muzyki, po raz kolejny bierze się za sprzęt przeznaczony dla graczy. Efektem działań niemieckiego producenta jest model GSP 600. To potężne słuchawki stworzone z myślą o elektronicznej rozrywce. Czy duży rozmiar i wyśrubowana cena idzie w parze z równie wysoką jakością? Sprawdzamy!

Wygląd i konstrukcja

Pod względem designu Sennheiser w modelu GSP 600 nawiązuje do gamingowego trendu, za którym nie przepadam. Mowa o ogromnej wręcz konstrukcji w wielu miejscach zakończonej charakterystycznymi, ostrymi kształtami i krawędziami. Właśnie w taki sposób niemiecki producent próbuje przekonać do siebie gracza, czyli potencjalnego kupca.

Sennheiser GSP 600 1

Kupiec ten musi być dość zamożny. Już na wstępie należy podkreślić, z jakim przedziałem cenowym mamy do czynienia. W momencie pisania tego tekstu za GSP 600 należy zapłacić około 1000 złotych. Biorąc pod uwagę, że nie jest to sprzęt audiofilski, a przeznaczony do gamingu, można spodziewać się fajerwerków.

Samej konstrukcji nie mam zbyt wiele do zarzucenia, przynajmniej pod względem jakości wykonania. Zastosowano tu w głównej mierze ciemny, solidny plastik, który powinien wytrzymać nawet bardziej emocjonujące fragmenty rozgrywki.

Sennheiser GSP 600 7

Niestety jego faktura sprawia, że dość szybko się rysuje, pozostawiając nieprzyjemne i widoczne z bliska ślady. Po kilku miesiącach użytkowania z pewnością będzie się to jeszcze bardziej rzucać w oczy. Niekoniecznie tego oczekuję po słuchawkach w tym przedziale cenowym.

Design został utrzymany w czarno-czerwonych barwach, z drobnymi, szaro-srebrnymi wstawkami, które służą jako nietypowe połączenie pałąka i muszli.

Regulacja pałąka odbywa się w klasyczny sposób. Wystarczy przesunąć go w którąś ze stron, aby zwiększyć lub zmniejszyć jego rozmiar. Co więcej, producent postawił na dość ciekawe rozwiązanie dodatkowe. Za pomocą dwóch suwaków umieszczonych w górnej części pałąka można regulować siłę ucisku całego zestawu na głowę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim bajerem, ale muszę przyznać, że to rzeczywiście działa. Różnica pomiędzy najmniejszym a największym naciskiem jest zauważalna.

Sennheiser GSP 600 5

Pałąk tradycyjnie dla tego typu słuchawek pokryty został od spodu miękką gąbką, która izoluje twardy plastik od głowy. Dość duże muszle, w których zmieści się każde ucho, również skrywają pokaźne ilości wspomnianej gąbki, ukrytej tym razem za eko-skórą. Dzięki temu słuchawki są w miarę wygodne, ale do tego aspektu dojdziemy za chwilę.

W przeciwieństwie do większości słuchawek gamingowych, Sennheiser zrezygnował w swoim modelu z jakiegokolwiek podświetlenia, co akurat mi nie przeszkadza. Dużo bardziej zastanawiające są natomiast oferowane funkcje dodatkowe – a raczej ich brak, co w tym przedziale cenowym jest już sporym uchybieniem.

Sennheiser GSP 600 nie posiada bowiem dedykowanego pilota na kablu do szybkiej obsługi dźwięku. Regulacja głośności odbywa się za pomocą pokrętła umieszczonego na prawej muszli. W miarę wygodne rozwiązanie, ale nie wszystkim będzie pasować.

Sennheiser GSP 600 8

Kolejnym uchybieniem jest brak możliwości odłączenia czy jakiegokolwiek sterowania mikrofonem. Nie można go szybko wyciszyć – takiego przycisku po prostu zabrakło. Aby go całkowicie wyłączyć, należy przesunąć go w górę, do pozycji pionowej. W kwestii wyciszania należy się zatem posiłkować dodatkowym oprogramowaniem systemowym i skrótem na klawiaturze.

Mikrofon posiada też niewielkie możliwości regulacji jego pozycji. Praktycznie sprowadzają się one wyłącznie do przesuwania w górę i w dół. O odchyleniu można zapomnieć.

W zestawie oprócz słuchawek znajduje się długi kabel, zakończony dwoma złączami audio 3,5 mm. Jest też krótszy kabel, zakończony pojedynczym złączem audio 3,5 mm – dedykowany urządzeniom mobilnym i konsolom. Dzięki takim złączom słuchawki można podłączyć do praktycznie każdego urządzenia, co należy oczywiście zaliczyć na plus.

Z drugiej jednak strony w przypadku słuchawek za 1000 zł można by żądać dedykowanej karty dźwiękowej, podłączanej pod port USB i funkcji związanych z wirtualizacją dźwięku. Niestety tych w GSP 600 zabrakło.

Sennheiser GSP 600 6

Wygoda użytkowania

Sennheiser GSP 600 to bardzo duży i masywny zestaw słuchawkowy dla graczy. Paradoksalnie jednak jest on stosunkowo ciasny – wystarczy posiadać nieco większą głowę, a użytkowanie powyżej godziny będzie wiązało się z bólem i dyskomfortem.

Na nic zdaje się regulacja siły nacisku czy pałąka – te słuchawki po prostu nie są przystosowane dla osób z większą głową. Podczas użytkowania ciągle czułem niepotrzebny ucisk czaszki, co po kilkudziesięciu minutach przeradzało się w lekki ból. W żaden sposób nie byłem w stanie „zgrać” ich w taki sposób, by zapomnieć, że mam je na głowie.

Co ciekawe problem ten nie występował w przypadku znacznie mniejszej, kobiecej głowy. Ma to zatem związek z rozmiarem. Pomimo masywnego kształtu, były na mnie po prostu za małe. Należy mieć to na uwadze podczas zakupu. Jeżeli jest taka możliwość – przed podjęciem decyzji o kupnie warto je przymierzyć.

Sennheiser GSP 600 3

Jakość dźwięku

Przechodzimy do rzeczy najważniejszej – jakości dźwięku. Pod tym względem po Sennheiserze można się spodziewać sporo. Nie inaczej jest także w przypadku GSP 600, choć od razu po nałożeniu słuchawek na głowę można odczuć, że to sprzęt przede wszystkim do grania.

Nie oznacza to jednak, że za pomocą słuchawek tych nie da się słuchać muzyki. Dźwięki wydobywające się z potężnych przetworników są dobrej jakości. Odnoszę wrażenie, że nieco zbyt mocno dominują tu średnie i wysokie pasma, choć po chwili idzie się do tego przyzwyczaić. Sekcje basowe są odpowiednio zrównoważone, choć momentami brakuje im nieco wyrazistości. Dźwięk nie połechta nas w tym przypadku ujmującymi, niskimi tonami.

GSP 600 grają przyzwoicie i zrównoważenie. Bardzo podoba mi się wygłuszenie otoczenia. Po włączeniu muzyki nieco głośniej zapominamy o wszystkim, co nas otacza. Jesteśmy tylko my i ulubione dźwięki.

Warto dodać, że jakość dźwięku różniła się nieco w zależności od tego, do jakiego źródła podłączyłem słuchawki. Pozwala to wysnuć wnioski, że słuchawki są mocno podatne na jakość karty dźwiękowej. Wydobycie pełni możliwości wymagać będzie zatem inwestycji w droższą dźwiękówkę, co dodatkowo potęguje koszty.

Słuchawki potrafią też zbudować całkiem niezłą scenę, co jest przydatne przede wszystkim w grach, do których w pierwszej kolejności zostały stworzone. Pomimo braku technologii 7.1, klasyczne stereo sprawdza się tu wyśmienicie. Nie miałem najmniejszych problemów z lokalizacją przeciwników w takich grach, jak Battlefield 1 czy PlayerUnknown's Battlegrounds. Nawet najmniejszy odgłos był odpowiednio pozycjonowany, co pozwalało na dobrą orientację na polu bitwy.

Same dźwięki wystrzałów czy wybuchów brzmiały natomiast bardzo soczyście, choć momentami brakowało im nieco basu. Mimo wszystko słysząc wojenną scenerię wydobywającą się z przetworników, aż chciało się dalej grać, a przecież o to chodzi.

Słuchawki świetnie nadają się też do innych gatunków gier. Bardzo fajnie sprawdzały się w Pillars of Eternity czy Battlefleet Gothic Armada, czyli tytułach, które niekoniecznie wymagają od nas polegania na dźwiękach.

Na plus wypada też ogólna głośność. Słuchawki potrafią zagłuszyć wszystkie dźwięki otoczenia, pomimo iż są zasilane wyłącznie przez złącze audio 3,5 mm.

Sennheiser GSP 600 2

Podsumowanie

Brak dedykowanego oprogramowania, mikrofon na stałe przymocowany do konstrukcji, brak wygodnego pilota do regulacji czy przeciętny komfort po godzinie użytkowania to cechy, których z pewnością nie spodziewałem się w słuchawkach Sennheisera za 1000 złotych. Niestety nie wszystko w GSP 600 wyszło tak, jak powinno.

Na plus należy natomiast zaliczyć dobrą jakość dźwięku, która pazury pokazuje bezpośrednio w grach. Rozgrywka z tymi słuchawkami na uszach dawała mi ogromną frajdę. Bardzo dobrze sprawowało się pozycjonowanie dźwięków. GSP 600 nieźle wypadają również podczas słuchania muzyki, choć momentami doskwiera zbyt mocna dominacja średnich pasm i brak mocnego, wyrazistego basu.

Czy zatem warto? Zapewne byłaby to ciekawa propozycja, gdyby kosztowała kilkaset złotych mniej. Za około 1000 złotych można natomiast znaleźć znacznie lepsze propozycje, oferujące graczom więcej możliwości i przynajmniej porównywalny dźwięk. Według mnie niemiecki producent nieco zmarnował swój potencjał.

Plusy:
- dobra jakość dźwięku
- świetne pozycjonowanie dźwięku w grach
- kompatybilność z większością urządzeń
- bardzo dobra izolacja dźwięków otoczenia
- solidna konstrukcja

Minusy:
- niewygodne przy dłuższym użytkowaniu
- brak funkcji dodatkowych
- brak możliwości odłączenia mikrofonu

Trust GXT 393 Magna 7.1 - test bezprzewodowych słuchawek dla graczyTrust GXT 393 Magna 7.1 - test bezprzewodowych słuchawek dla graczy

$
0
0
Trust GXT 393 Magna 8Wolne od kabli, ale czy nadające się do gier?

Do naszej redakcji dotarły kolejne gamingowe słuchawki, stworzone z myślą o ekscytującej rozgrywce nie tylko na PC, ale również na konsolach. Firma Trust próbuje swoich sił w rozwiązaniu bezprzewodowym, starając się udowodnić, że wygoda użytkowania idzie w parze z wysoką jakością dźwięku. Czy tak rzeczywiście jest? Sprawdzamy!

Wygląd i konstrukcja

Trust GXT 393 Magna 7.1 to dość typowy przedstawiciel gamingowego sznytu w dziedzinie słuchawek – przynajmniej pod względem wyglądu. Producent postawił na zadziorne, ostre krawędzie, przywodzące na myśl kosmiczną technologię.

Jest to widoczne szczególnie na lewej muszli, gdzie umieszczony został mini mikrofon. Dlaczego mini? Ano dlatego, że producent zrezygnował z pełnoprawnej rejestracji głosu na rzecz kikuta, żeby nie napisać protezy, która do niczego się nie nadaje. Ale o tym nieco później.

Trust GXT 393 Magna 1

Stylistyka słuchawek została utrzymana w schludnej, ciemnej tonacji, akcentowanej niebieskimi wstawkami w postaci delikatnego podświetlenia muszli i obszycia wewnętrznej części tychże. Trzeba przyznać, że sprzęt prezentuje się całkiem nieźle i nie poraża kiczem, jak połowa przedstawicieli gamingowej rodziny słuchawek.

Za bardzo nie można się też przyczepić do jakości wykonania ani wygody. Wyjmując słuchawki z pudełka po raz pierwszy myślałem, że w moje ręce wpadła kolejna tandeta, jednak po założeniu ich na głowę zmieniłem swoje przekonania. Magna przyjemnie klei się głowy, nie powodując jednak przy tym niepotrzebnego ucisku. Nawet po kilku godzinach słuchania muzyki i grania nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, co przy mojej stosunkowo dużej głowie jest nie lada wyczynem.

Trust GXT 393 Magna 4

To poniekąd zasługa konstrukcji pałąka, który nie posiada klasycznej, stopniowej regulacji. Zamiast tego automatycznie naciąga się i dostosowuje wielkość do głowy użytkownika. Nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania, ale muszę przyznać, że w konstrukcji Trust działa to jak należy.

Muszle, skrywające w sobie 50-milimetrowe przetworniki, z zewnątrz zostały obite ekoskórą, natomiast wewnętrzna część, przylegająca bezpośrednio do głowy, reprezentuje miękki materiał. Dzięki temu zabiegowi okolice uszu nie pocą się nawet podczas dłuższej sesji z ulubioną grą. Wnętrze wypełniono oczywiście miękką gąbką, zapewniającą odpowiedni komfort użytkowania.

Z racji, iż są to słuchawki bezprzewodowe, możemy zapomnieć o pilocie z przyciskami multimedialnymi. Z tego też względu wszystkie potrzebne funkcje wylądowały bezpośrednio na lewej muszli. Trzy przyciski służą odpowiednio do regulacji głośności, przełączania się pomiędzy trybem stereo, a 7.1, a także do włączania i wyłączania zasilania. Ich naciśnięcie powoduje ponadto szybkie wyciszenie słuchawek, jak i mikrofonu. To uniwersalny zestaw, który w zupełności wystarcza do komfortowego użytkowania.

Trust GXT 393 Magna 2

Rozmieszczenie przycisków również jest odpowiednio przemyślane. Już po kilku minutach nie miałem problemów z ich zlokalizowaniem, by w locie dostosowywać głośność czy na chwilę wyciszać mikrofon, próbując porozumieć się z domownikami.

Na lewej muszli znajdziemy klasyczne złącze audio 3,5 mm do podłączenia przewodowego, a także złącze micro USB do ładowania baterii słuchawek.

W zestawie, oprócz odbiornika USB, znajdziemy też dwa metrowe kable – audio 3,5 mm oraz przejściówka na dwa złącza odpowiednio dla dźwięku i mikrofonu. Dzięki temu słuchawki możemy z powodzeniem podłączyć do każdego sprzętu.

Trust GXT 393 Magna 3

Po podłączeniu za pomocą kabla słuchawki nie potrzebują dodatkowego zasilania. Można z nich w ten sposób korzystać w przypadku, gdy rozładuje nam się bateria, a nie mamy czasu na jej naładowanie. Warto jednak nadmienić, że w przewodowym wydaniu nie działa dźwięk przestrzenny, a także wszystkie opisywane wcześniej przyciski. Tracimy zatem możliwość sterowania np. głośnością.

W trybie bezprzewodowym Trust GXT 393 Magna 7.1 kompatybilna jest z komputerami PC oraz konsolą PlayStation 4.

Funkcje, bateria, zasięg

Kolejny plus Trustowi należy się za uproszczenie obsługi do minimum. Wystarczy wyjąć odbiornik USB z pudełka, podłączyć go do komputera, a następnie włączyć słuchawki i gotowe. Sprzęt jest przygotowany do pracy. Nie trzeba instalować żadnych sterowników ani oprogramowania.

Brak konieczności instalowania aplikacji to plus, ale z drugiej strony producent mógłby ją opcjonalnie dodać, by móc dostosować parametry dźwiękowe. A tak jesteśmy skazani na to, co przewidziała fabryka i nic w tym temacie manualnie zrobić nie możemy.

Trust GXT 393 Magna 5

Złego słowa nie mogę powiedzieć w kwestii zasięgu. Słuchawki łączą się z odbiornikiem za pomocą fal 2,4 GHz. Producent deklaruje działanie do 15 metrów. Jestem przychylny do tej tezy, gdyż byłem w stanie chodzić po całym mieszkaniu ze słuchawkami na uszach i w każdym miejscu jakość dźwięku była tak samo dobra. To bardzo wygodne, szczególnie jeżeli gramy ze znajomymi online i w przerwie pomiędzy jedną potyczką a drugą chcemy wyskoczyć do kuchni po coś do picia – nie trzeba zdejmować słuchawek, a przy tym pozostajemy z grupą w ciągłym kontakcie.

Zastosowana tu bateria również sprawdza się dobrze. Na jednym ładowaniu udało mi się korzystać ze słuchawek przez około 15-16 godzin przy średnim poziomie głośności i mieszanym trybie audio (naprzemiennie stereo oraz 7.1). To niezły wynik. Sprzęt należy zatem ładować raz na kilka dni i trwa to około 5 godzin. To chyba jedyny mankament funkcji bezprzewodowej – uzupełnianie ogniwa mogłoby jednak trwać nieco krócej.

Trust GXT 393 Magna 6

Jakość dźwięku

Póki co o Trust GXT 393 Magna 7.1 pisałem głównie w superlatywach. Czy podobnie będzie w przypadku najważniejszego aspektu, czyli jakości dźwięku? Od razu nadmienię, że nie jest to najlepszy zestaw słuchawkowy, jaki przyszło mi testować, ale również nie najgorszy.

Dźwięk wydobywający się z 50-milimetrowych przetworników trzyma przyzwoity poziom. Jest nadzwyczaj klarowny i czysty. Syntetyczny wydźwięk potrafi niekiedy nieco przeszkadzać – szczególnie podczas słuchania muzyki. Z drugiej jednak strony bardzo dobrze sprawuje się w grach, w przypadku gdy należy zlokalizować przeciwnika po krokach.

Górne i średnie tony grają przyzwoicie. Podczas muzyki potrafią brzmieć jednak stosunkowo płasko. Przyczepić można się też nieco do basów, którym zwyczajowo brakuje mocy. Nie zrobią na nas efektu wow, zarówno w energicznym utworze muzycznym, jak i podczas intensywnej wymiany argumentów w Apex Legends czy PUBG. Gdyby „schodziły” z tonami nieco niżej, byłoby znacznie lepiej.

Trust GXT 393 Magna 7

W tej sterylnej konsekwencji jest jednak metoda, gdyż pomimo braku mocnych basów, wszystkie dźwięki w grach, szczególnie w strzelankach, brzmią całkiem nieźle i dają nie lada satysfakcję. A o to przecież właśnie chodzi.

Przełącznik trybu dźwiękowego bardzo pomaga, bowiem do słuchania muzyki zawsze korzystałem ze stereo, natomiast w grach włączałem wirtualizację dźwięku 7.1. Jak ten tryb sprawuje się podczas rozgrywki?

Przyzwoicie. Podczas potyczek w Apex Legends i PUBG nie miałem większych problemów ze zlokalizowaniem przeciwnika, choć trzeba przyznać, że nakreślona przez słuchawki scena nie oddaje w pełni przestrzeni w grze, przez co lokalizacja niektórych dźwięków jest dość umowna. Nie jest to jednak mankament, który przeszkadzałby w rozgrywce.

Słuchawki Trusta sprawdzają się także nieźle w innych grach. Przetestowałem je w Pillars of Eternity, Need for Speed Payback czy Battlefleet Gothic Armada. W każdym z tych przypadków grało się naprawdę przyjemnie.

Mikrofon jest, ale tak jakby go nie ma

Wszystko byłoby naprawdę fajnie, a słuchawki z czystym sumieniem można by polecić każdemu, gdyby nie felerny, wspomniany już wcześniej mikrofon. Otóż producent wpadł na niezbyt kreatywny pomysł, by tradycyjny mikrofon zastąpić niewielkim, przytwierdzonym na stałe kikutem, który łapie dźwięki wyłącznie z jednej strony, poprzez niewielką dziurkę w plastiku, umieszczoną na wysokości kości policzkowej.

Efekt? Bardzo słaba jakość przechwytywanego dźwięku i ciągłe prośby innych graczy o powtórzenie zdania, którego nie usłyszeli. Podczas rozgrywki ze znajomymi byłem kilkukrotnie proszony o zmianę mikrofonu, bo z tego było mnie słychać po prostu słabo. Dla osób, które grają w drużynowe gry online, jest to element dyskwalifikujący te słuchawki.

Trust GXT 393 Magna 8

Podsumowanie

Trust GXT 393 to naprawdę solidna i przemyślana pod wieloma względami konstrukcja. Nie brakuje jej solidnego wykonania czy wygody użytkowania. Bateria pozwala na kilkanaście godzin rozgrywki, a wydobywający się z przetworników dźwięk jest niezgorszej jakości, z pomocnym trybem 7.1.

Praktycznie jedynym poważnym minusem, który może dyskwalifikować ten zestaw, jest upośledzony mikrofon. Jeżeli gracie online i głosowo komunikujecie się z innymi graczami – ten sprzęt nie jest dla was. W innym przypadku warto rozważyć zakup tych słuchawek, szczególnie ze względu na bezprzewodowe i bezproblemowe działanie. Trzeba być jednak przygotowanym na wydanie ok. 300 zł.

Plusy:
- solidna i wygodna konstrukcja
- wytrzymała bateria
- kompatybilność z większością urządzeń
- przyzwoita jakość dźwięku
- wygodne przyciski na muszli
- kompatybilność z wieloma sprzętami

Minusy:
- wykastrowany mikrofon
- bateria mogłaby się ładować szybciej

Wybór Redakcji Instalki.pl - Dobry ProduktProdukt otrzymał wyróżnienie "Dobry Produkt".

Proste konwertowanie MOV do MP4? Recenzja Wondershare Video Converter UltimateProste konwertowanie MOV do MP4? Recenzja Wondershare Video Converter Ultimate

$
0
0
2019-03-01 123012Sprawdzamy Wondershare Video Converter Ultimate.

Masz na dysku plik o rozszerzeniu mov i nie wiesz, w jaki sposób go odtworzyć? To format zaprojektowany przez Apple i jest możliwy do odtworzenia między innymi przez QuickTime.

Wiele aplikacji ma jednak problemy z jego uruchomieniem, dlatego rozsądnym rozwiązaniem jest konwersja na bardziej popularny i uniwersalny format mp4. Dzięki temu będziemy w stanie odtworzyć nasze wideo praktycznie dowolną aplikacją multimedialną, także na urządzeniach mobilnych.

Do konwersji idealnie nadaje się program Wondershare Video Converter Ultimate.

Cała czynność jest niezwykle prosta i poradzi sobie z nią każdy użytkownik komputera. Po zainstalowaniu i uruchomieniu wspomnianego programu otwieramy plik o rozszerzeniu mov, który chcemy przekonwertować na mp4. W tym celu klikamy przycisk Add Files, a następnie wskazujemy plik na dysku.

konwersja mov do mp4

Następnie wystarczy po prawej stronie wskazać format, który chcemy uzyskać. Domyślnie wyświetlać powinno się pożądane przez nas rozszerzenie mp4, choć aplikacja obsługuje znacznie więcej formatów – mkv, avi, mpeg itp. Jeżeli wszystko jest ustawione poprawnie, klikamy przycisk Convert, by dokonać konwersji.

konwersja mov do mp4

Przed kliknięciem przycisku odpowiedzialnego za konwersję mov do mp4, możemy też dostosować kilka parametrów naszego wideo.

Użytkownik może na przykład wybrać jakość, ograniczając tym samym wielkość pliku docelowego. Możliwe jest oczywiście wybranie ścieżki, w której plik ma zostać zapisany, a nawet wgranie napisów bezpośrednio na film.

konwersja mov do mp4
Wondershare Video Converter Ultimate świetnie się również nadaje do konwersji wielu materiałów wideo jednocześnie. Użytkownik może ponadto wskazać różne formaty i uruchomić masową konwersuję plików.

Narzędzie pozwala też na prostą edycję plików wideo bezpośrednio z poziomu menu służącego do konwertowania. Użytkownik może nie tylko przycinać długość materiałów wideo, ale także je kadrować, zaznaczając obszar, który ma pozostać. To przydatna funkcja, gdy chcemy się np. pozbyć niepotrzebnych czarnych pasów.

konwersja mov do mp4
Do tego dochodzi możliwość nałożenia prostych efektów wizualnych. Oprócz dostosowania kontrastu, jasności i saturacji, producent przygotował gotowe filtry, takie jak retro, wakacje, zachód słońca i kilka innych. Działanie każdego filtru możemy podejrzeć przed konwersją w dedykowanym temu oknie.

konwersja mov do mp4
Wondershare Video Converter Ultimate pozwala również na szybką kompresję posiadanych materiałów, która zmniejsza wielkość plików wideo. Wystarczy wskazać plik, a następnie dostosować parametry kompresji, wybierając spośród formatu, jakości, rozdzielczości czy bit rate'u.

konwersja mov do mp4
Do tego dochodzą funkcje związane z nagrywaniem pulpitu. Użytkownik może wybrać region, który ma być rejestrowany, a następnie określić, czy zapisywany ma być również dźwięk systemu i ewentualnie ten pochodzący z mikrofonu.

konwersja mov do mp4
Ostatnią godną uwagi funkcją jest możliwość wypalania płyt DVD bezpośrednio z poziomu programu. Dzięki temu możemy stworzyć nośnik, który będzie bezproblemowo uruchamiany przez popularne odtwarzacze DVD. Możliwe jest nawet dostosowanie menu, wybierając spośród wielu dostępnych schematów.

konwersja mov do mp4
Wondershare Video Converter Ultimate skrywa w sobie wiele przydatnych funkcji i rozwiązań związanych z zarządzaniem, konwersją i edycją plików wideo. To niezastąpione narzędzie dla osób, które posiadają sporą bibliotekę materiałów wideo i chcą mieć ją pod kontrolą, przeprowadzając konwersję czy wypalając płyty DVD.

Jeżeli jednak zależy nam wyłącznie na konwersji plików mov na mp4, równie dobrze sprawdza się proste i darmowe narzędzie online, dostępne pod adresem Media.io.


Król średniej półki powrócił? Recenzja Moto G7 PlusKról średniej półki powrócił? Recenzja Moto G7 Plus

$
0
0
Moto G7 Plus
Czy Motorola podbije rynek najdroższym modelem z rodziny Moto G7? Testujemy Motorolę Moto G7 Plus.

Motorola odpuściła sobie rynek topowych smartfonów i konsekwentnie rozwija tańsze produkty. Seria Moto G przetarła szlaki i w czasach gdy jeszcze większość niedrogich urządzeń miała problem z płynnym działaniem, pokazała jak robić tanie smartfony z Androidem.

W kolejnych latach urządzenia z serii G przeszły sporą ewolucję czego efektem są aż 3 smartfony w rodzinie. Do naszej redakcji trafił najdroższy wariant czyli Moto G7 Plus. To idealny sprzęt ze średniej półki cenowej? Przekonajmy się.

Specyfikacja

Zacznijmy od szczegółów technicznych. Od tej strony Moto G7 Plus prezentuje się następująco:

Motorola Moto G7 PlusSpecyfikacja
Procesor i grafika Ośmiordzeniowy Qualcomm SDM636 Snapdragon 636
Układ graficzny Adreno 509
Pamięć RAM 4 GB
Pamięć masowa 64 GB
Możliwość rozbudowy pamięci Tak, slot microSD z obsługą kart do 512 GB
Wyświetlacz 6.24" IPS LCD
Rozdzielczość 1080 x 2270 pikseli, 404 PPII
Czujniki i dodatki Czytnik linii papilarnych, Czujnik zbliżenia, Cyfrowy kompas,
Czujnik Halla, Czujnik grawitacyjny, Żyroskop, Czujnik światła
Akumulator 3,000 mAh
Aparat fotograficzny 16 Mpix światło f/1.7 OIS + 5 Mpix do detekcji głębi - tył
12 Mpix (f. 2.2) - przód
System operacyjny Android 9.0
Transmisja danych GSM / CDMA / HSPA / LTE
Łączność i lokalizacja LTE, Wi-Fi,
Wi-Fi Direct, Bluetooth 4.2 A2DP, LE, aptX , GPS/GLONASS,
NFC, USB-C, USB-OTG
Złącza USB-C
Wejście słuchawkowe Jack 3.5mm
Typ karty SIM nano SIM + nano SIM
Wymiary 157 x 75,3 x 8,3 mm
Masa 176 g


No więc jak widać - jest bardzo dobrze, choć wprawne oko wypatrzy kilka miejsc, w których Motorola po prostu musiała dokonać pewnych cięć. Jednak nie wpływają one absolutnie na całokształt. Ale po kolei, zacznijmy od samego początku, czyli od zawartości pudełka.

Zawartość pudełka i pierwsze wrażenia

W skromnym kolorowym pudełku Motorola schowała, poza samym urządzeniem i (nie)zbędną papierologią, również 27 watową ładowarkę, która zapewnia prąd o natężeniu 3A. To właśnie ta ładowarka, dzięki technologii TurboPower, jest w stanie naładować telefon do pełna w niecałą godzinę. Ale do tematu baterii jeszcze wrócę.

Moto G7 Plus

Poza tym mamy kabel USB typu C oraz… podobnie jak w przypadku Moto G6, Motorola podarowała nam dodatkową silikonową obudowę! Jest to naprawdę miły gest, choć domyślam się, że jest to celowy zabieg. G7 Plus jest bowiem tak śliski, że naprawdę strach go trzymać w ręku. To tyle, jeśli chodzi o zawartość pudełka, a jeśli już jesteśmy przy temacie budowy…

Moto G7 Plus

...szkło, szkło i jeszcze raz szkło. Znajdziemy je zarówno na przodzie, jak i z tyłu. Zgodnie z zapewnieniami producenta jest to Gorilla Glass 3. Testowany przeze mnie egzemplarz jest w kolorze indigo, czyli de facto jest to kolor czarny i muszę przyznać, że urządzenie prezentuje się naprawdę elegancko. Ramki wokół telefonu są z plastiku, co jednak nie wpływa na bardzo dobre wrażenia z użytkowania. Osoba niezaznajomiona z rynkiem smartfonów może na pierwszy rzut oka błędnie założyć, że jest to półka premium.

Moto G7 Plus

Front urządzenia jest zdominowany przez sporych rozmiarów ekran z modnym notchem w kształcie łezki, która jest jednak nieco dłuższa niż u konkurencji, przez co pasek powiadomień jest minimalnie wyższy. Górna ramka jest też odrobinę grubsza, ale to z powodu głośnika, który w tym miejscu ulokowano. Pod ekranem natomiast umieszczono logo producenta. Sam ekran cechuje się rozdzielczością 2270 x 1080 pikseli, co daje zagęszczenie na poziomie 404 ppi.

Obraz jest więc ostry i wyraźny. Kolory również prezentują się bardzo dobrze, choć niektórzy mogą narzekać na dosyć ograniczone możliwości dostosowania ich nasycenia. Do wyboru mamy tylko trzy poziomy: Nasycony, Naturalny i Wzmocniony. Kąty widzenia również są rewelacyjne. Tak czy inaczej, pod tym względem jest dobrze

Moto G7 Plus

Na prawej krawędzi telefonu znajdziemy klawisze głośności oraz klawisz zasilania, który został wyróżniony wyraźną teksturą, co ułatwia jego znalezienie. Lewa krawędź jest pusta, a na górze znajduje się jedynie slot na karty nanoSIM oraz microSD. Na dole dzieje się najwięcej - mamy tutaj drugi z głośników, port słuchawkowy 3,5 mm oraz port USB-C. Wspomniane głośniki to głośniki stereo, co sprawia, że słuchanie muzyki oraz oglądanie filmów na tym telefonie to czysta przyjemność.

Moto G7 Plus

Na tyle urządzenia znajdziemy czytnik linii papilarnych z białą literą M na środku oraz charakterystyczny, centralnie umieszczony moduł aparatu. Trzeba przyznać, że wyraźnie odstaje on od obudowy, choć mimo tego telefon leży na plecach wyjątkowo stabilnie. Moduł kryje w sobie dwa obiektywy aparatu oraz podwójną diodę doświetlającą.

Mówiąc o wyglądzie, nie da się jednak przeoczyć, że Motorola nie postarała się o oryginalność i pod wieloma względami skopiowała bardzo ciepło przyjęty design poprzedniej generacji. W sumie nie ma sensu poprawiać na siłę czegoś, co jest bardzo dobre - Apple udowodnił to już wiele razy. Moto G7 Plus jest po prostu pięknym, choć nieco nudnym wizualnie smartfonem.

Specjalność Motoroli - niemal czysty Android

Jak już wspominałem na początku, jestem wiernym fanem marki, a to co, mnie skłoniło do kupna pierwszej generacji Moto G, to znakomity stosunek jakości do ceny, na co składał się niemal czysty system Android na pokładzie. Za 600 zł mogłem mieć wtedy coś na kształt Nexusa! To w gruncie rzeczy pozostało niezmienne, choć realia zmieniły się i to bardzo.

Bo czysty Android (lub niemal czysty) to nie jest już jedynie domena telefonów markowanych nazwą Google. OS Google bez nakładek ma teraz nie tylko Google Pixel, ale na przykład wiele modeli wchodzących w skład programu Android One (jak choćby Xiaomi Mi A1 czy wszystkie modele Nokii). Niektórzy producenci zauważyli, że przeładowanie systemu zbędnym oprogramowaniem, nie jest przez klientów pożądane i zaczęli masowo odchudzać swoje nakładki, czasem rezygnując z nich całkowicie.

Gesty Moto

Motorola nadal twardo obstaje przy swoim i Moto G7 Plus wciąż posiada praktycznie czysty system Android Pie z minimalnymi, choć naprawdę przydatnymi modyfikacjami. Mamy tutaj znane i lubiany gesty Moto - potrząśnięcie uruchamia latarkę, kręcenie włącza aparat. Jest też aktywny ekran Moto, który jest czymś na kształt always-on display w telefonach z ekranem OLED. Podświetla się, pokazując nam powiadomienia, godzinę, datę oraz poziom naładowania baterii. Bardzo użyteczne!

Moto Display

Motorola zmodyfikowała też aplikację aparatu, która sprawuje się naprawdę dobrze. Mamy tu tryb HDR, tryb automatyczny i manualny oraz co ciekawe, zintegrowane Google Lens - czyli inteligentne wyszukiwanie obrazem. Do kamery przejdziemy jeszcze później i omówimy ją bardziej szczegółowo.

Interfejs Moto G7 Plus

Ekran główny wygląda dokładnie tak, jak podstawowy launcher w Androidzie 9. Na pierwszym ekranie umieszczono jedynie widżet z godziną, datą, pogodą oraz poziomem baterii. W jego tle co jakiś czas pojawia się bardzo ciekawa animacja przedstawiająca w sposób poglądowy obecną pogodę.

Nieco bardziej nowatorsko Motorola podeszła do tematu nawigacji. Mamy dwie możliwości - albo standardowe trzy klawisze nawigacyjne, albo jedna pigułka do nawigowania gestami. Ta druga opcja jest nieco inaczej rozwiązana niż w czystym Androidzie. Pigułka jest spłaszczona i przypomina bardziej belkę. Usunięto też nadal obecny w Androidzie klawisz wstecz i zastąpiono go gestem przesunięcia w lewo. Niedawno dowiedzieliśmy się, że właśnie w tę stronę pójdzie Google w Androdzie 10. Pozostawienie klawisza wstecz jest więc jedynie okresem przejściowym.

Gesty Moto G7 Plus

Niestety choć na co dzień w Mi A1 używam sterowania gestami w Android Pie, to w Moto G7 Plus pozostałem przy domyślnych klawiszach nawigacyjnych. Dlaczego? Po prostu przy takim rozmiarze ekranu belka nawigacyjna jest dla mnie nieco zbyt cienka i korzystanie z niej nie jest tak wygodne, jak z tradycyjnych przycisków. Tak czy inaczej, bardzo fajnie, że Motorola daje nam możliwość wyboru najlepszego dla nas sposobu poruszania się po interfejsie.

Jeśli chodzi o sam interfejs - Android 9.0 czysty jak pan Google przykazał, choć tu i ówdzie znajdziemy drobne akcenty pozostawione przez Motorolę. Jest to zapewne jeden z powodów, dzięki którym Moto G7 Plus jest tak wydajnym i responsywnym smartfonem, choć zastosowany w nim procesor nie należy do tych najmocniejszych. Ale tak było w serii G od zawsze - oszczędzać na podzespołach, nadrabiać optymalizacją.

Na papierze jest średnio, a w testach...

No więc właśnie, jeśli już jesteśmy przy kwestii wydajności. Patrząc na specyfikację, można nieco pokręcić głową, widząc zastosowany w G7 Plus chipset - Snapdragon 636 do najwydajniejszych jednostek nie należy, ale sam telefon działa jak burza. Jednak test nie może być rzetelny, bez wiarygodnych pomiarów benchmarkowych. By sprawdzić czystą moc G7 Plus, poddałem go kolejno testom Antutu, Geekbench oraz PCMark. Wyniki prezentują się następująco:

benchmarki g7p

Test Antutu zakończył się wynikiem 117291, Geekbench 1335 a PCMark 6284. Mamy tutaj więc typowego przedstawiciela średniej półki. Jednak jak wiadomo, cyferki, cyferkami, a liczy się to, jak dane urządzenie się sprawuje w praktyce. Uwierzcie mi, jest naprawdę bardzo dobrze!

G7 Plus bardzo dobrze radzi sobie również w grach. Nawet wymagające graficznie produkcje, na średnich detalach chodzą bardzo płynnie. W PUBG czy Asphalt 9 pogramy komfortowo bez żadnego problemu. Zauważyłem niestety jeden minus - w PUBG za nic w świecie nie potrafiłem wymusić obsługi notcha. Gra go uparcie ignorowała, pozostawiając czarny pasek. Pod tym względem, czysty Android ma swoje minusy, bo na przykład w takim testowanym przeze mnie ostatnio P Smart 2019, da się wygodnie włączyć tryb pełnoekranowy.

Bateria - po prostu meh, ale….!

Niestety pod względem baterii G7 Plus nie powala. 3000 mAh wystarczy do końca dnia, lecz to wszystko czego możemy oczekiwać. Ale… tutaj Motorola wyciągnęła asa z rękawa pod postacią dodanej do zestawu ładowarki 28W USB-C. G7 Plus obsługuje ładowanie w TurboPower co pozwala na naprawdę błyskawiczne naładowanie smartfona. Z poziomu 3% do pełna, naładował się on w niespełna godzinę. 30 min na ładowarce daje nam około 75% bateriii. Można spokojnie zapomnieć o trzymaniu telefonu na kablu całą noc. Wystarczy po przebudzeniu podłączyć go na pół godziny i mamy spokój do końca dnia!. Dla mnie rewelacja!

Bateria G7 Plus

Aparat… imponujący!

No i teraz pomówimy o kolejnym elemencie G7 Plus, który Motorola zrobiła po prostu doskonale i jest to aparat. To, czym wyróżnia się on na tle konkurencji? Jest to zastosowanie optycznej stabilizacji obrazu, czyli czego co jest domeną raczej telefonów z wyższej półki. Dzięki temu zdjęcia mają bardzo dobrą jakość, nawet w słabym świetle. Nawet biorąc pod uwagę, że nie mamy tutaj żadnego dedykowanego trybu nocnego. Na moduł aparatu składają się dwa obiektywy - pierwszy podstawowy, a drugi pomocniczy, do detekcji głębi. Dzięki niemu możemy osiągnąć efekt rozmytego tła.

g7p7

Ekspozycja sprawia czasami, że sceny stają się nieco ciemniejsze, szczególnie gdy w kadrze jest sporo cienia, ale kolory wydają się mocne, a kontrast jest naprawdę dobry. Oczywiście, mocne kolory oznaczają także mniej dokładne ich odwzorowanie, ale przynajmniej nie musimy stosować dodatkowych filtrów, przed wrzuceniem zdjęcia do social media.

Menu aparatu jest bardzo intuicyjne. Motorola przyjęła nieco inne podejście do interfejsu aplikacji aparatu i można powiedzieć, że jest całkiem łatwa w użyciu. Na dole znajdują się trzy ikony - jedna odpowiada domyślnemu trybowi fotografowania, druga otwiera zakładkę wideo, a ta po lewej otwiera ustawienia i różne tryby aparatu, w tym tryb portretu, ruchome zdjęcia czy slow motion.

Moto G7 Plus kamera

Nie zapominamy oczywiście o przedniej kamerze, ukrytej w notchu - o niej można powiedzieć tyle, że jest w porządku - miłośnicy selfie będą zadowoleni. Zdjęcia są jasne, ostre i mamy tu również tryb portretu. Wykrywanie krawędzi działa wyjątkowo sprawnie i portrety wykonywane samodzielnie, wychodzą naprawdę fajnie.

g7p cam sample1

g7p cam sample2

g7p cam sample3

g7p cam sample4

g7p cam sample5

g7p cam sample6

g7p selfie

Więcej zdjęć w oryginalnej rozdzielczości znajdziecie na naszym dysku Google.

Wideo - mamy tutaj 4K w 30 fps, 1080p w 60 lub 30 fps - typowo jak na tę klasę sprzętu. Slow-motion rejestrowane jest w 720p przy 240 fps lub w 1080p przy 120 fps. Krótko mówiąc - pod względem fotograficznym G7 Plus naprawdę robi robotę i reprezentuje naprawdę wysoki poziom jak na tę półkę cenową. Głównie za sprawą zastosowania OIS, czyli optycznej stabilizacji obrazu. Może to być jeden z argumentów przemawiających za zakupem tego akurat modelu.

Warto? Jakie są alternatywy?

Motorola nie ma już tak łatwo, jak za dawnych czasów, gdy szturmem zdobyła tron króla tanich smartfonów. Teraz jest to tytuł przechodni i można tutaj wymienić naprawdę wiele modeli - głównie chińskich producentów. Pocophone F1, Xiaomi Mi8, czy, Honor 8X. Za 1399 zł, bo na tyle wyceniono G7 Plus w naszym kraju, alternatyw jest naprawdę dużo. Zresztą konkurencją mogą też być tańsze warianty serii Moto - G7, G7 Power oraz G7 Play.

Podsumowując - czy warto? Wszystkie za i przeciw jakie znalazłem w G7 Plus, zawarłem w poniższej tabelce, która być może pomoże Wam podjąć właściwą decyzję.

ZaletyWady
alt Design i jakość wykonania alt Bateria - średnie osiągi na jednym ładowaniu
alt Zawrotna szybkość ładowania baterii alt Mało wydajny procesor
alt Dobry aprat z optyczną stabilizacja alt Wyjątkowo długa łezka notcha na froncie
alt Głośniki stereo


Tak więc, jak spojrzycie na powyższą tabelę to możecie dojść do wniosku - “Dlaczego ten facet się czepia takich drobnostek?”. No i będziecie mieli rację - Moto G7 Plus to naprawdę świetny telefon, choć nie jest idealny. Na dobrą sprawę mógłbym wśród wad wymienić tu jeszcze cenę, bo jak wiadomo - “chińczycy zrobią to za połowę tej sumy”. Jednak nie da się pomimo wszystko ukryć faktu, że Motorola zrobiła znakomitą robotę tworząc tę generację serii G, G7 Plus jest klejnotem koronnym.

g7p3

Czy to wystarczy, by Motorola odzyskała tytuł króla średniaków? Ciężko ocenić. Cytując klasykę polskiego kina, czyli film “Chłopaki nie płaczą” - Ale to ludzie decydują! Gdybym mógł ich mógł i z nimi porozmawiać “po swojemu”, tak jak jeden z bohaterów wspomnianego filmu, to na pewno przekonywał bym ich do zakupu G7 Plus z czystym sumieniem.


Asus ZenBook Pro 14 (UX480) - test laptopa z dodatkowym ekranem w touchpadzieAsus ZenBook Pro 14 (UX480) - test laptopa z dodatkowym ekranem w touchpadzie

$
0
0
ZenBook Pro 14 21Notebook z dodatkowym ekranem.

ASUS ZenBook Pro 14 UX480 to smukły, 14-calowy komputer, który mogliśmy oglądać po raz pierwszy podczas zeszłorocznych targów IFA w Berlinie.

Notebook trafił już do sprzedaży w Polsce, a my postanowiliśmy sprawdzić czy sprzęt z oryginalnym touchpadem aspirujący do segmentu premium jest wart zainteresowania.

ZenBook Pro 14 (UX480)Specyfikacja
Procesor Intel Core i7-8565U
Pamięć RAM 16GB 2400MHz DDR4
Pamięć masowa SSD PCIe x2 P 512 GB
Ekran IPS
Wielkość wyświetlacza 14” z podświetleniem LED, o proporcjach 16:9, ekran dotykowy
Rozdzielczość wyświetlacza Full HD (1920 x 1080)
Porty USB 2.0 Type-A, Czytnik kart MicroSD, Gniazdo audio jack
USB 3.1 Gen 2 Type-C, USB 3.1 Gen 2 Type-A, gniazdo HDMI
Bateria 70Wh
Układ graficzny GeForce GTX 1050 Max-Q
System operacyjny Windows 10 Pro
Wi-Fi Dwuzakresowe 2x2 802.11ac
Łączność Bluetooth 5.0
Wymiary 1,79 cm x 32,3 cm x 22,5 cm
Masa 1,6 kg

Zawartość opakowania

W zestawie oprócz samego notebooka otrzymujemy kompaktowy zasilacz - niewielkim rozczarowaniem jest jednak fakt, że komputer nie jest zasilany złączem USB-C, a klasycznym okrągłym wtykiem. W środku znajduje się również przejściówka USB-C na RJ-45.

Producent dorzuca również elegancki, materiałowy pokrowiec, który idealnie pasuje na ZenBook’a Pro.

ZenBook Pro 14 11

Konstrukcja i wykonanie

ASUS ZenBook Pro 14 UX480 wykonany został niemal w całości z aluminium. Konstrukcja waży 1.6 kg i może nie jest to najlżejsza “czternastka” na rynku ale całość zyskuje jakością wykonania. To jeden z najładniejszych notebooków z oferty Asus’a. Trzeba też pamiętać, że w środku mamy kartę graficzną GeForce GTX 1050 Max-Q więc potrzebne jest odpowiednie miejsce na chłodzenie - laptop ma 17,9 mm grubości.

Korpus wykonano z ciemnoniebieskiego aluminium (Deep Dive Blue), a charakterystycznym dodatkiem są złote wstawki. Całość wygląda elegancko i nowocześnie za sprawą ekranu z wąskimi ramkami.

ZenBook Pro 14 4

Ważnym elementem jest również zawias ErgoLift - po otwarciu pokrywy cała obudowa podnosi się nieco co daje lepszy komfort pisania, bardziej wydajne chłodzenie oraz wpływa na wydajność systemu dźwiękowego.

ZenBook Pro 14 22

Zastosowana klawiatura nie budzi zastrzeżeń, pisanie jest komfortowe, a dodatkowo możemy skorzystać z regulowanego podświetlenia. Jedynym mankamentem (nie dla każdego) jest umiejscowienie przycisku zasilania w prawym górnym rogu, zaraz obok przycisku Delete. Może to skutkować przypadkowym włączeniem komputera gdy układ klawiatury nie jest jeszcze dobrze opanowany przez użytkownika.

Gabaryty komputera sprawiają, że jest on doskonałym narzędziem do pracy w podróży.

ZenBook Pro 14 23

Ekran

Użytkownicy ZenBook’a Pro 14 otrzymują do dyspozycji 14-calowy wyświetlacz o rozdzielczości Full HD. Niektórzy mogą być rozczarowani, że w tej klasie sprzętu nie ma ekranu 2K lub 4K ale trzeba przyznać, że Full HD przy 14-calach to wystarczająca wartość gwarantująca dostateczną ostrość obrazu.

Smukła ramka określana przez producenta jako “NanoEdge” zapewnia temu laptopowi imponujący stosunek wielkości ekranu do obudowy na poziomie 86%. Co ciekawe, w wąskiej górnej ramce udało się umieścić kamerę.

ZenBook Pro 14 17

Asus podaje, że matryca została zatwierdzona przez Pantone i dysponuje szeroką przestrzenią barwną, pokrywającą 100% palety sRGB i 72% palety NTSC.

W praktyce, wyświetlacz wypada znakomicie zapewniając doskonałe kolory i dobre kąty widzenia.

ZenBook Pro 14 26

Nie można zapominać, że komputer ma tak naprawdę dwa ekrany - drugi wbudowany w miejsce touchpada również oferuje rozdzielczość Full HD, a jego zastosowanie opiszemy w dalszej części recenzji.

ZenBook Pro 14 15

Konfiguracja i wydajność

UX480 dostępny jest w wersji z procesorem Intel Core i7-8565U lub Intel Core i5-8265U, 8GB / 16GB RAM 2400MHz DDR4 i układem graficznym NVIDIA GeForce GTX 1050 Max-Q (2 GB / 4 GB GDDR5 VRAM). W naszych testach sprawdziliśmy mocniejszy wariant z procesorem i7-8565U.

ZenBook Pro 14 9

W omawianym modelu zamontowano dysk SSD na złączu M.2 PCIe x2 o pojemności 512 GB. Niestety jest to jedyne złącze na pamięć więc rozbudowa wiąże się z wymianą dysku.

DiskMark64 AYJuruPLaT
W codziennej pracy laptop sprawuje się znakomicie - system Windows 10 Pro oraz zainstalowane aplikacje uruchamiają się bardzo szybko jak przystało na sprzęt tej klasy.

Mocny procesor oraz dedykowana karta graficzna sprawiają, że komputer sprawdzi się nie tylko podczas pracy biurowej ale można wykorzystać go również do obróbki multimediów czy gier.

Podczas gdy korzystamy tylko z podstawowych programów czy przeglądarki internetowej, laptop jest niemal bezgłośny, jednak przy większym obciążeniu wyraźnie słychać pracę wentylatorów.

UX480 3DMark GuCQ8BIs4N

UX480 PCMark8 AW88M62Nwi

UX480 CINEBENCH Windows 64 Bit RTk22XAujM

Procesor może nagrzewać się nawet do 95° C, a karta graficzna osiągnęła temperaturę 80 °C po kilkunastu minutach rozgrywki. Jednocześnie obudowa robi się wyraźnie ciepła, ale nie są to temperatury przeszkadzające w korzystaniu z komputera.

UX480 SOTTR TGfhMZm5aU

Zastosowany układ graficzny sprawdzi się w mniej wymagających grach, można oczywiście uruchomić topowe produkcje jednak w tym wypadku trzeba liczyć się z obniżeniem jakości grafiki. Na wysokich ustawieniach graficznych (Full HD) w Shadow of the Tomb Raider uzyskaliśmy średnio 27 FPS, Grand Theft Auto V wypadło lepiej (średnio 50 FPS - High), Far Cry 5 przy takiej samej jakości grafiki jest na granicy płynności (31 FPS).

Łączność, porty i audio

W notebooku znalazła się dwuzakresowa karta Wi-Fi klasy gigabitowej pracująca w standardzie 802.11ac oraz moduł Bluetooth 5.0.

Na prawej krawędzi znajdziemy gniazdo audio jack, czytnik kart MicroSD i port USB 2.0 Type-A. Po przeciwnej stronie umieszczono gniazdo zasilania DC-in, port USB 3.1 Gen 2 Type-C, port USB 3.1 Gen 2 Type-A i standardowe gniazdo HDMI.

ZenBook Pro 14 5

ZenBook Pro 14 25

ASUS ZenBook Pro 14 UX480 wyposażono w głośniki marki Harman Kardon. Zapewniają one czysty i głośny dźwięk w całym zakresie częstotliwości.

ScreenPad

Ekran w miejscu touchpada zdecydowanie przyciąga wzrok, ale czy rozwiązanie tajwańskiej producenta ma sens?

Na początku warto powiedzieć, że ScreenPad to tak naprawdę drugi, 5.5-calowy ekran FHD (1920 x 1080) z matrycą Super IPS+. Jego głównym zadaniem jest oczywiście funkcja gładzika ale ma też dodatkowe opcje.

ZenBook Pro 14 13

Wciskając klawisz F6 możemy wybrać tryb ScreenPada - może on działać jak klasyczny gładzik, dodatkowy ekran lub narzędzie ze skrótami i aplikacjami.

W praktyce możliwości ScreenPada są dość ograniczone. Uruchomimy na nim klawiaturę numeryczną, kalkulator, kalendarz, są też skróty Microsoft Office, obsługa Adobe Reader Sign i nawigowanie odtwarzaniem muzyki przez Spotify. Jest też specjalna wtyczka do przeglądarki Chrome pozwalająca na wykorzystanie ScreenPada jak okno playera podczas oglądania filmów.

ZenBook Pro 14 3

ZenBook Pro 14 18

Efektownie wygląda tryb rozszerzonego ekranu - ScreenPad może wówczas służyć jako dodatkowy pulpit więc możemy uruchomić na nim dowolną aplikację, a nawet gry. Trudno jednak znaleźć praktyczne zastosowanie takiego rozszerzenia ekranu.

ZenBook Pro 14 19

ZenBook Pro 14 14

W naszej ocenie ScreenPada należy traktować jako ciekawostkę, a nie nowy element zmieniający sposób pracy na komputerze. Ilość aplikacji wspierających rozszerzenia jest niestety mocno ograniczona. Warto jednak dodać, że sam gładzik działa wyśmienicie i nie można narzekać na jego dokładność.

Bateria

ZenBook Pro 14 jest wyposażony w baterię o pojemności 70Wh, a szybkie ładowanie pozwala uzyskać ponad 50% mocy w mniej niż godzinę.

Według producenta, komputer może wytrzymać na jednym ładowaniu nawet 12,5 godziny. Jednak są to dane czysto testowe (Wi-Fi włączone, jasność wyświetlacza ustawiona na 80%, włączony tryb oszczędzania baterii).

W warunkach biurowych i przy włączonym ScreenPadzie uzyskaliśmy od 6 do 8 godzin pracy. Gdy dodatkowy ekran był wyłączony, komputer spokojnie był w stanie pracować 10 godzin.

ZenBook Pro 14 8

ZenBook Pro 14 4

Podsumowanie

14-calowy ZenBook Pro 14 to bardzo dobrze zaprojektowany, wydajny i nowoczesny notebook. Sprzęt trzeba pochwalić za świetny, mocny układ graficzny, minimalistyczny design i ekran ze smukłymi ramkami.

Kluczowy element w postaci ScreenPada to ciekawy dodatek ale jego użyteczność budzi nasze wątpliwości.

ZenBook Pro 14 20

Warto też pamiętać, że laptop ma tylko jedno złącze M.2 na dysk, a dodatkowo nie ma możliwości rozbudowy pamięci RAM (przylutowano ją do płyty głównej). Decydując się zatem na ZenBook’a Pro 14 warto wybrać wariant z dostateczną ilością pamięci.

Plusy:
- kompaktowe wymiary
- świetna jakość wykonania
- nowoczesny design
- dedykowana karta graficzna
- dobra żywotność baterii
- bardzo dobry ekran

Minusy:
- ograniczone możliwości rozbudowy

Wybór Redakcji Instalki.pl - Dobry Produkt Produkt otrzymał wyróżnienie "Dobry Produkt".

Dockin D Fine - test dwukierunkowego głośnika BluetoothDockin D Fine - test dwukierunkowego głośnika Bluetooth

$
0
0
Dockin D Fine 9Pogromca JBL?

Jeśli mówimy o bezprzewodowym głośniku Bluetooth z wyższej półki, na myśl zazwyczaj od razu przychodzi produkt marki JBL. Niemiecka firma Dockin próbuje zmienić ten stan rzeczy, konkurując głośnikiem D Fine. Czy rzeczywiście warto zwrócić na niego uwagę? Sprawdzamy, jaką jakość dźwięku oferuje.

Wygląd i konstrukcja

Dockin D Fine prezentuje się dość klasycznie, choć już na wstępie należy zaznaczyć, że to reprezentant większych głośników przenośnych. Mierzy niemal 30 centymetrów szerokości, a jego waga to prawie 2 kilogramy. Do liliputów zdecydowanie zaliczyć go nie można.

Już od pierwszych chwil mamy wrażenie, że obcujemy z produktem klasy premium. Wysokiej jakości plastik, dobrze spasowana obudowa i solidne, kratowane osłony na głośniki – wszystko to robi odpowiednie wrażenie.

Dockin D Fine 1

Zastosowany materiał sprawia, że głośnik trudno utrzymać w bezwzględnej czystości. Dość mocno widać na nim odciski palców – szczególnie na plastikowej części.

Konstrukcja głośnika jest standardowa. Zasłonięty panel przedni skrywa w sobie dwa głośniki wysokotonowe oraz dwa nisko-średniotonowe. Z tyłu znajdziemy drugi zasłonięty metalową kratką panel, zawierający dwa pasywne przetworniki basowe.

Górna krawędź została wyposażona w cztery srebrne przyciski do sterowania urządzeniem. Dzięki nim możemy zmieniać głośność, przełączać utwory, pauzować muzykę, rozłączać sparowane urządzenie, a także wyłączać sprzęt. Po prawej stronie znajduje się też symbol NFC wskazujący, że to właśnie w te miejsce należy przytknąć np. smartfona, by go szybko sparować.

Wszystkie fizyczne złącza zostały ukryte pod niewielką klapką na prawym boku. Znajdziemy tam serwisowe złącze micro USB, wejście audio 3,5 mm, wejście zasilania służące do ładowania oraz wyjściowe złącze USB, dzięki któremu naładujemy zewnętrzne sprzęty – np. smartfona. Dockin D Fine oferuje bowiem funkcję powerbanka.

Dockin D Fine 4

Producent pomyślał też o dwóch gumowych podkładkach, umieszczonych na spodzie głośnika. Dzięki nim sprzęt nie ślizga się po powierzchni i stoi w miarę stabilnie.

Obudowa charakteryzuje się odpornością na poziomie IP55, a to oznacza, że jest niewrażliwa na wnikanie pyłu i działanie deszczu.

W ogólnym rozrachunku do budowy nie bardzo można się przyczepić. Producent przemyślał wiele rzeczy i rozwiązał je w sposób ergonomiczny. Do pełni szczęścia brakuje mi jednak jakiegokolwiek uchwytu do przenoszenia głośnika – w końcu jest to zestaw bezprzewodowy, który będziemy zabierać w plener.

W pudełku zabrakło też torby bądź etui, do którego moglibyśmy zapakować głośnik na czas transportu. Trochę szkoda, że Dockin wyłożył się na tak trywialnym zagadnieniu.

Dockin D Fine 2

Bluetooth, bateria, funkcje

Dockin D Fine posiada baterię o pojemności 6600 mAh. Producent deklaruje, że sprzęt powinien grać przynajmniej 10 godzin i tak rzeczywiście jest. Głośnika używałem nagminnie, a i tak ładować musiałem go co najwyżej dwa razy w tygodniu. To bardzo dobry wynik, dzięki któremu sprzęt możemy zabrać na plenerową imprezę bez obaw, że w pewnym momencie zabraknie nam muzyki.

Ładowanie baterii od zera do pełna zajmuje około 4 godzin. W tym celu należy skorzystać z dedykowanego zasilacza, dołączonego do zestawu.

Parowanie urządzenia odbywa się sprawnie. Wystarczy przytknąć smartfona do modułu NFC, a po kilku sekundach możemy się już cieszyć ulubioną muzyką. Jeżeli chcemy korzystać z większej liczby źródeł dźwięku, to za każdym razem należy rozłączać poprzednie sparowanie za pomocą dedykowanego przycisku – nawet jeżeli poprzednio sparowany sprzęt nie znajduje się już w zasięgu.

Dockin D Fine 6

Moduł Bluetooth oceniam co najwyżej na przeciętny. Co prawda zasięg był zadowalający – bezproblemowo chodziłem ze smartfonem po całym mieszkaniu, a głośnik nie przestawał grać, ale co jakiś czas występowały drobne zakłócenia i zniekształcenia dźwięku, nawet jeżeli telefon leżał stosunkowo blisko głośnika. Nie tego oczekuję od urządzenia z tej półki cenowej.

Dziwi również brak wbudowanego mikrofonu, dzięki któremu za pomocą głośnika moglibyśmy poprowadzić rozmowy głosowe. Niestety Dockin D Fine służy wyłącznie do słuchania muzyki.

Oprócz modułu Bluetooth dźwięk możemy odtwarzać także za pomocą wejścia audio 3,5 mm. Dziwi brak możliwości słuchania muzyki z przenośnej pamięci USB, skoro takie złącze jest już dostępne w głośniku. Niestety służy ono wyłącznie do ładowania innych gadżetów.

Dockin D Fine 7

Jakość dźwięku

Przechodzimy do najlepszej części testu – jakości dźwięku. Ta jest tak dobra, że od razu zapominamy o innych, drobnych mankamentach tego urządzenia. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że głośnik Bluetooth potrafi wydobyć z siebie tak czysty i jednocześnie odpowiednio mocny dźwięk. Dockin D Fine z miejsca stał się moim głównym domowym głośnikiem.

Ogromne wrażenie robią niskie tony, które potrafią wygenerować naprawdę miły pomruk. Basy pokazują swój pazur i zadowolą fanów ostrych brzmień. Jednocześnie idealnie współgrają z resztą pasm, nie wychodząc przed szereg.

Średnie i wysokie tony wypadają równie dobrze, tworząc wspólnie imponującą jakość dźwięku, której w zasadzie trudno coś zarzucić, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z głośnikiem Bluetooth.

Słuchałem na nim różnych gatunków muzycznych, począwszy od czystej elektroniki, poprzez rap, pop, a na muzyce gitarowej kończąc. Każdy z nich wypadł świetnie. D Fine nadaje się też do oglądania filmów i teoretycznie może służyć jako prosty soundbar do telewizora.

Dockin D Fine 8

Bardzo dobrze wypada też głośność. Zazwyczaj muzyki słuchałem mniej więcej na połowie dostępnej mocy. W przypadku wyższych wartości miałem obawy o niezapowiedziane wizyty zrzędliwych sąsiadów. Tak, biorąc Dockin D Fine np. na grilla możemy być pewni, że impreza – przynajmniej pod względem muzycznym – będzie udana.

Podsumowanie

Pod względem oferowanych walorów muzycznych Dockin D Fine po prostu „robi robotę”. Jest głośny, a przy tym odpowiednio wyważony, z bardzo satysfakcjonującą sekcją basową. To coś, czego w głośnikach Bluetooth zazwyczaj brakuje.

Złego słowa nie można też powiedzieć o samej konstrukcji. Jest ona przemyślana i równie dobrze wykonana. No może poza brakiem uchwytu do wygodnego przenoszenia. Nieco gorzej wypada natomiast moduł Bluetooth, który wyłapuje zakłócenia nawet na bliskiej odległości.

Dockin D Fine 3

Głośnik idealny? Niemalże tak! Tym bardziej, że jego cena została ustalona na naprawdę rozsądnym poziomie około 600 złotych. W tym przedziale Dockin D Fine to wręcz mistrzostwo.

Plusy:
- rewelacyjna jakość dźwięku
- długi czas pracy na baterii
- funkcja powerbanka
- solidna konstrukcja

Minusy:
- brak uchwytu w obudowie
- szwankujący moduł Bluetooth

Logitech G332 - test słuchawek dla graczyLogitech G332 - test słuchawek dla graczy

$
0
0
Logitech G332 recenzjaNiepozorny sprzęt, którym warto się zainteresować.

Słuchawki dla graczy to kategoria, w której wymyślono już praktycznie wszystko. Producenci próbują różnych zabiegów, by przykuć uwagę graczy – stosują efektowny wygląd i podświetlenie czy skupiają się na funkcjach dodatkowych.

W tym wszystkim propozycja ze stajni Logitech – model G332, wydaje się nijaka. Nie wyróżnia się spośród innych podobnych konstrukcji i nie wychodzi przed szereg pod względem wyglądu. Czy to jednak złudne wrażenie? Sprawdzamy!

Logitech G332 6

Wygląd i konstrukcja

Logitech w przypadku modelu G332 postawił na klasykę. Słuchawki prezentują się standardowo, wręcz nudno jak na konstrukcję przeznaczoną dla graczy. Osobiście mi to jednak nie przeszkadza. Lubię stonowane modele, które nie eksplodują feerią barw czy zadziornym, gamingowym wyglądem.

G332 to dość duże muszle, w których zmieści się praktycznie każde ucho. Reprezentują one kanciaste kształty. W słuchawkach dominuje czarny plastik, akcentowany drobnymi czerwonymi wstawkami na muszlach. Kolory standardowe, ale sprawdzone w gamingu, które wyglądają po prostu dobrze. Na każdej muszli widoczne jest srebrne logo Logitecha.

Logitech G332 5

Pałąk w G332 regulowany jest w standardowy sposób. Wystarczy przesunąć go w którąś ze stron, by wyczuć charakterystyczne ząbki. Słuchawki Logitecha są jednymi z nielicznych, których z automatu nie musiałem rozciągać do samego końca. Konstrukcja jest na tyle duża, że komfortowo będzie się w niej czuł nawet użytkownik z naprawdę sporą głową.

Dla wygody użytkowania muszle okręcają się w zakresie 90 stopni, dzięki czemu można je dostosować do kształtu głowy. Wewnętrzna ich część, podobnie jak pałąk, wypełniona została gąbką obszytą materiałem imitującym skórę. Dzięki temu Logitech G332 to zestaw naprawdę wygodny. Nie odczuwałem żadnego dyskomfortu nawet po kilku godzinach ciągłego użytkowania, czego nie mogę powiedzieć o zbyt wielu modelach gamingowych słuchawek.

Logitech G332 2

Na lewej muszli umieszczono mikrofon, który można złożyć, gdy nie jest potrzebny. W podobny sposób następuje też jego wyciszanie. Mikrofon jest dość elastyczny, więc można go przybliżyć do ust, ale ma on sposobność do drobnego odkształcania swojej pozycji.

Lewa muszla skrywa również pokrętło do regulacji głośności. Jest ono umieszczone w dość dziwnym miejscu i kilka godzin musiałem się do niego przyzwyczajać. Lokalizacja jest nieprzemyślana z jeszcze jednego względu – podczas ściągania czy nawet poprawiania słuchawek na głowie nieświadomie zmieniałem też głośność, co oczywiście nie jest pożądane.

Słuchawki Logitech G332 komunikują się z urządzeniami za pomocą złącza audio 3,5 mm. W zestawie znajduje się przejściówka z jednego złącza na dwa, odpowiednio dla dźwięku i mikrofonu. Dzięki temu zestaw bezproblemowo podłączymy do praktycznie każdego urządzenia – komputera, konsoli czy nawet smartfona.

Logitech G332 3

Kabel mierzy dwa metry i jest bardzo cienki. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony jest odpowiednio giętki i nie przeszkadza podczas użytkowania, z drugiej dość szybko może zostać zgładzony przez kółko fotela biurowego, które ma w zwyczaju maltretować wszelkiego rodzaju przewody.

Logitech G332 sprawia wrażenie solidnej konstrukcji. Słuchawki mają jednak poważny i mocno irytujący mankament. Okropnie skrzypią podczas choćby najmniejszego ruchu. Być może to problem wyłącznie mojego egzemplarza testowego, ale niesmak pozostaje. Skrzypienie nie tylko irytuje, ale budzi skojarzenia z najtańszym, chińskim plastikiem.

Logitech G332 4

Jakość dźwięku

Czy przeciętne z wyglądu słuchawki za około 250 złotych mogą zaoferować dobrą jakość dźwięku? Jak najbardziej. Logitech stanął na wysokości zadania i oddał w nasze ręce sprzęt, który być może pod względem muzycznym nie powali na kolana, ale gra naprawdę przyzwoicie.

Sprzęt testowałem przede wszystkim w grach. Wystrzały broni i odwzorowanie dźwięku przestrzennego w Apex Legends wypadło wyśmienicie. Ani przez moment nie miałem problemów ze zlokalizowaniem nadchodzących przeciwników. Wymiana ognia sprawiała natomiast sporą satysfakcję, także ze względów dźwiękowych.

W innych grach Logitechy również sprawowały się nieźle. W Pillars of Eternity radziły sobie ze spokojniejszą muzyką graną przez orkiestrę i odgłosami ścierających się wojowników, a w Batlefieldzie me uszy były łechtane soczystymi wybuchami.

Logitech G332 bardzo dobrze radzi sobie z odwzorowaniem sceny. Mając słuchawki na uszach mamy poczucie, jakby dochodzące do nas dźwięki rzeczywiście miały źródło gdzieś nieopodal nas. Pozwala to mocno wczuć się w grę.

Choć słuchawki przeznaczone są głównie do gier, nieźle radzą sobie także z odtwarzaniem muzyki. Zazwyczaj w takich przypadkach brakuje basu, a dominujące stają się wyższe pasma. W G332 nie jest to zasadą.

Słuchawki grają czysto i potrafią wydobyć głębię z odtwarzanych utworów. Średnie i wysokie pasma brzmią przyjemnie i harmonijnie uzupełniają się z tonami niskimi, które być może nie powodują opadu szczęki swoją mocą, ale solidnie podbijają ogólne brzmienie, a co najważniejsze – nie wychodzą przed szereg.

Logitech G332 8

Owszem, nie jest to zestaw, którym delektować będą się audiofile, ale do gier, słuchania muzyki i okazjonalnego oglądania filmów w zupełności wystarczy. Mając słuchawki na uszach nie miałem wrażenia, że jest to sprzęt za nieco ponad 200 złotych, bo w takich konstrukcjach zazwyczaj czegoś brakuje. W przypadku Logitecha dźwięk nie jest rewelacyjny, ale solidnie zrównoważony i po prostu zadowalający.

Owszem, nie jest to zestaw, którym delektować będą się audiofile, ale do gier, słuchania muzyki i okazjonalnego oglądania filmów w zupełności wystarczy. Mając słuchawki na uszach nie miałem wrażenia, że jest to sprzęt za nieco ponad 200 złotych, bo w takich konstrukcjach zazwyczaj czegoś brakuje. W przypadku Logitecha dźwięk nie jest rewelacyjny, ale solidnie zrównoważony i po prostu zadowalający.

Chwilę warto zatrzymać się również przy jakości mikrofonu. Ten jest bowiem naprawdę dobry, co docenią przede wszystkim grający z nami znajomi. Podczas rozgrywek wielokrotnie słyszałem, że jakość mikrofonu jest bardzo wysoka, a mój głos brzmi tak, jakbym siedział w tym samym pomieszczeniu, co rozmówca.

Logitech G332 7

Podsumowanie

Czy zatem Logitechy G332 są godne polecenia? Jeżeli posiadacie ograniczony budżet i chcecie jak najwięcej wycisnąć z każdej wydanej złotówki, G332 będzie odpowiednim wyborem. Słuchawki są wygodne, oferują niezłe odwzorowanie dźwięków otoczenia, przez co dobrze sprawdzają się w grach, a do tego nadają się również do słuchania muzyki. Posiadają swoje mankamenty, ale w tym przedziale cenowym (ok. 229 zł w momencie publikacji testu) można przymknąć na nie oko.

Plusy:
- dobra jakość dźwięku
- świetna jakość mikrofonu
- nadają się do gier i muzyki
- wygodne

Minusy:
- konstrukcja okropnie skrzypi
- cienki kabel może szybko ulec zniszczeniu

Logitech MK540 Advanced - test bezprzewodowego zestawu do pracy biurowejLogitech MK540 Advanced - test bezprzewodowego zestawu do pracy biurowej

$
0
0
Logitech MK540 Advanced 6Sprawdzamy klawiaturę i mysz do czysto biurowych zastosowań.

Praca biurowa bardzo często polega na wklepywaniu ogromnej liczby słów za pomocą klawiatury i wertowaniu wirtualnych dokumentów – najlepiej kółkiem myszki. Z tego względu osoba wykonująca takie czynności musi korzystać z wytrzymałego sprzętu, który nie padnie po kilku miesiącach użytkowania po 8 godzin dziennie.

Jak pod tym względem wypada biurowy zestaw od Logitecha – MK540 Advanced? Sprawdzamy!

Wygląd i konstrukcja

Propozycja Logitecha prezentuje się dość klasycznie. Zarówno myszka, jak i klawiatura utrzymane zostały w szarym kolorze. Brak tu jakichkolwiek bajerów w postaci podświetlenia czy innych funkcji znanych z urządzeń gamingowych.

To oczywiście dobrze. W końcu sprzęt do pracy nie musi posiadać tych funkcji, choć przyznam szczerze, że nieco brakowało mi delikatnego podświetlenia klawiatury. Bardzo często pracuję w półmroku, szczególnie w okresie zimowym i konturowe oznaczenie poszczególnych klawiszy byłoby pomocne. Zdaję sobie jednak sprawę, że w dobrze oświetlonym biurze nie jest to konieczne.

Logitech MK540 Advanced 1

Skoro już przy klawiaturze jesteśmy – ta posiada dość standardowy układ. Klawisze są rozłożone logicznie, dzięki czemu dość szybko nauczyłem się na nich w miarę płynnie pisać bez zbyt wielu błędów.

Dziwi nieco mocne skrócenie lewego Shifta, przez co wpisywanie wielkich liter nie zawsze jest komfortowe. Znacznie większy problem sprawiało mi jednak umiejscowienie prawego klawisza Alt. Zamiast niego bardzo często, szczególnie na początku użytkowania, zdarzało mi się naciskać Spację, robiąc odstęp zamiast polskich znaków.

Cieszy obecność pełnego panelu numerycznego, ale w przypadku klawiatur biurowych to oczywiście standard. Nie podoba mi się natomiast klawisz Slash (\) ulokowany obok litery Z – do takiego rozwiązania nie jestem przyzwyczajony, choć na szczęście symbol ten jest przeze mnie bardzo rzadko wykorzystywany.

Logitech MK540 Advanced 7

Klawisze funkcyjne, które mogą się okazać przydatne w pracy biurowej, zostały zintegrowane z rzędem F1-F12. Wystarczy nacisnąć klawisz funkcyjny, by aktywować ich możliwości, choć na szczęście z poziomu dedykowanego oprogramowania można je włączyć na stałe. Dzięki temu naciskanie Fn nie jest konieczne.

Nad panelem numerycznym znajdują się cztery dodatkowe przyciski, służące do szybkiego uruchamiania kalkulatora, sprawdzania stanu baterii klawiatury, blokowania systemu i przechodzenia do strony głównej (np. przeglądarki). Działanie dwóch ostatnich można zmodyfikować w aplikacji.

Na osobne traktowanie zasłużyło sześć przycisków multimedialnych, służących stricte do obsługi odtwarzacza. Dzięki nim możemy przełączać się pomiędzy utworami, pauzować i uruchamiać muzykę, a także regulować głośność.

Logitech MK540 Advanced 3

Skok klawiszy jest przyjemny, choć rzadko spotykany. To miks klasycznej klawiatury z wysokim skokiem i płaskiego rozwiązania znanego z notebooków. Wymaga to przyzwyczajenia, ale na klawiaturze pisze się całkiem przyjemnie, choć budowa klawiszy sprawia, że i tak musimy dość mocno je naciskać, by być pewnym, że czynność zostanie odpowiednio zarejestrowana. W efekcie tego złapałem się na tym, że „waliłem” w klawisze podobnie jak w przypadku gamingowego mechanika. Na plus zasługuje praca klawiszy – jest przyjemnie cicha.

Producent nie zapomniał też o podstawce na nadgarstki, której niestety nie można odłączyć. Osoby, które nie lubią tego rozwiązania, nie będą zatem miały wyboru – będą musiały go po prostu zaakceptować.

Na plus należy zaliczyć stabilność klawiatury. Dzięki pięciu umieszczonym na spodzie gumom, sprzęt trzyma się biurka nawet podczas energicznego wklepywania znaków. By ją przesunąć, należy użyć nieco siły. Co więcej, guma dostępna jest też na podstawkach, które można rozłożyć, by podwyższyć przód klawiatury. Te ostatnie dostępne są zresztą w dwóch wersjach – krótszej i dłuższej. Regulacja jest zatem dwustopniowa.

Zostawmy na chwilę klawiaturę i wróćmy do myszki. Ta, jak na biurowego gryzonia przystało, jest stosunkowo mała. Nie przepadam za tego typu konstrukcjami i musiałem się długo do niej przyzwyczajać. Tym bardziej, że szczur jest uniwersalny – przeznaczony zarówno dla prawo- jak i leworęcznych osób. Brakowało mi między wyprofilowanej ścianki bocznej, na której mógłbym komfortowo osadzić palec serdeczny i mały.

Myszka jest dość uboga w funkcje. Oprócz dwóch podstawowych przycisków i kółka nie znajdziemy tu nic więcej. Zabrakło np. przełącznika trybu działania kółka, który przyspiesza przewijanie obszernych dokumentów. Moim zdaniem to element obowiązkowy w gryzoniach biurowych.

Logitech MK540 Advanced 2

Przydałyby się też dodatkowe przyciski boczne (klasyczne wstecz i dalej), tym bardziej, że oprogramowanie Logitecha daje bardzo fajne możliwości związane z przypisywaniem funkcji dodatkowych.

W ogólnym rozrachunku sprzęt jest wykonany poprawnie. Klawiaturze, poza dziwnym rozmieszczeniem niektórych klawiszy, trudno coś zarzucić, natomiast myszka jest… nijaka. Brakuje dodatkowych przycisków, które w pracy biurowej są zazwyczaj przydatne.

Działanie, funkcje i oprogramowanie

Podoba mi się, że producent ograniczył funkcje klawiatury do minimum. Część klawiszy funkcyjnych można zaprogramować za pomocą dedykowanego oprogramowania.

Narzędzie to daje spore możliwości. Lista dostępnych działań, które możemy przypisać, jest niezwykle obszerna. Dziwi mnie jednak fakt, że zmodyfikować można wyłącznie działanie części przycisków. Dla przykładu bez problemu dostosujemy klawisze F1-F8, ale F9-F12 już nie.

2019-03-21 131932
2019-03-21 131942

2019-03-21 132031
2019-03-21 132005

Możliwości oprogramowania są równie ciekawe w przypadku myszki. Co prawda tutaj możemy zmienić wyłącznie działanie przycisku kółka myszki, ale wybór spośród przygotowanych opcji jest naprawdę ciekawy. Przykładowo możemy uruchomić gesty, które wywołują aż cztery różne akcje. Bardzo spodobała mi się możliwość szybkiego przełączania się pomiędzy wirtualnymi pulpitami w Windows 10 czy wysuwania menu Start, robiąc gest przesunięcia myszki do góry.

2019-03-21 131832

Świetna sprawa i aż się prosi, by gryzoń posiadał dwa dodatkowe klawisze funkcyjne, do których można by przypisać kolejne tego typu działania. Wtedy też myszka mogłaby się stać rasowym biurowcem.

2019-03-21 131919

Standardowa czułość gryzonia jest według mnie zbyt wysoka i należy się posiłkować oprogramowaniem, które można pobrać ze strony producenta. Po krótkiej zabawie suwakiem korzystanie z myszki jest znacznie przyjemniejsze, choć wciąż uważam, że nie jest ona zbyt dokładna. Przykład? Ustawienie kursora pomiędzy literkami w edytorze tekstu wymaga mocnego skupienia.

Myszka bezproblemowo działała na gołym blacie biurka, choć najlepiej radziła sobie na podkładce (używam podkładki SteelSeries Qck). Lod (Lift-off distance) wynosi nieco mniej jak pół centymetra, więc jest stosunkowo wysoki. Wymaga to zatem przyzwyczajenia.

Generalnie z gryzonia byłem średnio zadowolony. Nie mogłem przyzwyczaić się do sensora, który potrafił co jakiś czas przeskoczyć czy zmusić mnie do większego skupienia, by ustawić kursor dokładnie tam, gdzie chcę.

Logitech MK540 Advanced 8

Do klawiatury nie mam natomiast większych zastrzeżeń. Po krótkim przyzwyczajeniu pisało mi się na niej bardzo wygodnie. Z powodzeniem mógłby to być mój sprzęt do codziennej pracy.

Na koniec warto też pochwalić uniwersalność urządzeń Logitech. Wszystkie działają na jednym nadajniku bezprzewodowym, więc nie zaśmiecamy niepotrzebnie kilku slotów USB. Swoją drogą, do bezprzewodowego działania nie można się w żaden sposób przyczepić – funkcjonuje dokładnie tak, jak powinno.

Podobnie jest z oprogramowaniem, które jest nie tylko intuicyjne i przyjemne dla oka, ale również służy do obsługi dwóch sprzętów jednocześnie, więc nie musimy zaśmiecać systemu kilkoma aplikacjami.

Logitech MK540 Advanced 6

Podsumowanie

W momencie publikacji artykułu, ceny Logitech MK540 rozpoczynają się od nieco ponad 200 złotych. To rozsądna suma za sprzęt biurowy, choć uważam, że pieniądze te można zainwestować lepiej. O ile klawiatura spełnia swoje zadanie wzorowo, tak myszce sporo brakuje, by okrzyknąć ją mianem ulubionej. Mało przycisków, niedokładny sensor czy uniwersalna, niewyprofilowana budowa to cechy, które osobiście mnie irytowały.

Na plus zasługuje natomiast fakt, że zestaw działa na jednym odbiorniku bezprzewodowym. Wystarczy podłączyć go do komputera, by od razu rozpocząć używanie. Na ścisłość nie trzeba nawet niczego instalować.

Czy zatem warto? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam, mając na uwadze mankamenty, które trapią myszkę. Osobiście wziąłbym samą klawiaturę, a gryzonia podmienił na inny model.

Plusy:
- solidne wykonanie
- przemyślane klawisze funkcyjne
- świetne gesty myszki
- oba sprzęty działają na jednym odbiorniku
- przyjazne oprogramowanie

Minusy:
- przeciętny sensor myszki
- brak dodatkowych przycisków myszki
- brak możliwości zmiany działania wszystkich klawiszy funkcyjnych

HomTom Zoji Z11 - test pancernego smartfona z mocną bateriąHomTom Zoji Z11 - test pancernego smartfona z mocną baterią

$
0
0
HomTom Zoji Z11 7Niepozorny sprzęt, którym warto się zainteresować.

Toporny, brzydki i ciężki. To wizytówka HomTom Zoji Z11. Z drugiej strony nie może nas to dziwić, gdyż ten smartfon ma być wytrzymały, a nie piękny. Konstrukcja jest wykonana z metalu oraz gumowatego tworzywa sztucznego. Trzymając go w ręce czuć, że to kawał solidnego sprzętu.

Wygląd i konstrukcja

Na panelu tylnym umieszczono podwójny aparat główny, skaner linii papilarnych, logo producenta oraz wyraźny napisz, że konstrukcja spełnia normę IP 68. Front urządzenia pokryto szkłem Gorilla Glass, choć nie wiadomo, której generacji.

Z kolei ramki wokół ekranu są naprawdę spore jak na współczesne standardy, co także nie jestem zaskoczeniem. Standardowo nad wyświetlaczem znalazło się miejsce na głośnik, aparat oraz diodę powiadomień. Natomiast u dołu nie uświadczymy fizycznych przycisków.

HomTom Zoji Z11 3

Na prawej krawędzi ulokowano przyciski głośności oraz zasilania, a po przeciwnej stronie hybrydowy slot na kartę SD i nanoSIM. Jest on schowany za zaślepką, zaś samo wyciągniecie tacki jest utrudnione i potrzebowałem do tego pęsety. Na dolnej krawędzi umieszczono USB typu C, również za zaślepką.

HomTom Zoji Z11 6

HomTom Zoji Z11 16

W zestawie razem z telefonem znajdziemy ładowarkę z obsługą fast charger, przejściówkę z USB C na minijack oraz kabel OTG.

HomTom Zoji Z11 5

Ergonomia urządzenia właściwie nie istnieje. Telefon waży ponad 350 gramów, a korzystanie z niego jedną ręką jest właściwie niemożliwe.

HomTom Zoji Z11 11

Ekran IPS o proporcji 18:9 i rozdzielczości HD+ wypada poniżej przeciętnej. Oczywiście nie spodziewałem się, wybitnego kontrastu i odwzorowania kolorów, ale maksymalna i minimalna jasność zwyczajnie zawodzi.

HomTom Zoji Z11 13

Wydajność i wyposażenie

Na pokładzie Z11 znalazł się m.in. procesor MediaTek MTK6750T, 4GB pamięci RAM oraz 64 GB pamięci wewnętrznej. Zestaw ten pozwala na podstawową pracę z telefonem. Smartfon jest nieźle optymalizowany, gdyż nie uświadczyłem irytujących lagów, ale z drugiej strony trudno tu mówić by Z11 był demonem prędkości.

W przypadku gier nie możemy liczyć na wiele. Co prawda PUBG czy Asphalt 9 uruchomimy, tak komfort gry pozostawia trochę do życzenia ze względu na płynność. Do tego podczas rozgrywki telefon nagrzewa się do ponad 40 stopni, zarówno z tyłu, jak i z przodu.

HomTom Zoji Z11 2

Telefon jest wyposażony w moduł B20, co doceni spora część użytkowników. Dwuzakresowe WiFi i GPS funkcjonują jak należy. Jakość rozmów również nie wzbudziła moich podejrzeń. Natomiast głośnik multimedialny, choć jest głośny, tak gra bardzo nieczysto, że aż uszy bolą.

Wytrzymałość? Więcej w naszej recenzji wideo

Pozostałe aspekty (w tym te związane z wytrzymałością) omówiliśmy w recenzji wideo, zapraszamy do oglądania.



HomTom Zoji Z11 - podstawowe dane techniczne

  • Procesor – MediaTek MT6750T
  • GPU – ARM Mali-T860 MP2, 650MHz
  • Aparat – 16MP + 2MP | 13MP - z przodu
  • Pamięć – RAM - 4GB LPDDR3, 833MHz | ROM 64GB + slot MicroSD
  • Ekran – 5.99" HD+, IPS (720 x 1440 Pixels), 18:9
  • Bateria – 10000 mAh
  • System operacyjny – Android 8.1 Oreo
  • Interfejs – 2x Nano SIM, 1 x Type-C USB, złącze słuchawkowe 3.5mm
  • Wymiary -77 mm x 156.69 mm x 12 mm
  • Waga - 352 gramów

Mi Robot Vacuum Cleaner - test robota sprzątającego od XiaomiMi Robot Vacuum Cleaner - test robota sprzątającego od Xiaomi

$
0
0
Mi Robot Vacuum Cleaner 2Odkurzacz autonomiczny naszpikowany czujnikami.

Odkurzacze autonomiczne coraz częściej goszczą w naszych domach. Nic dziwnego, rozwój technologii spowodował, że nowoczesne urządzenia mogą wyręczyć nas w codziennych czynnościach. Czy zatem można powierzyć odkurzanie robotowi i zapomnieć o tradycyjnym machaniu szczotką? Sprawdźmy.

Xiaomi to firma angażująca się w różne produkty, a szczególnie tam gdzie można połączyć klasykę z nowoczesnością. Mi Robot Vacuum Cleaner to pierwszy autonomiczny odkurzacz w portfolio chińskiej marki, firma wypuściła również bardziej zaawansowany model z funkcją mopowania (Mijia Roborock S50 Vacuum Cleaner 2).

Mi Robot Vacuum Cleaner 1

Wygląd i zestaw

Biała konstrukcja wykonana z materiału ABS składa się z 7 modularnych części. Całość wygląda bardzo solidnie, osoby znające inne produkty Xiaomi doskonale wiedzą, że firma dba o jakość wykonania swoich produktów.

Odkurzacz ma prawie 35 cm średnicy i niespełna 10 cm wysokości, całość waży niespełna 4 kg, ale nie ma to większego znaczenia bowiem odkurzacz sam jeździ i wraca do stacji dokującej, więc konieczność jego przenoszenia jest rzadkością.

Mi Robot Vacuum Cleaner 6

Zestaw nie jest imponujący bowiem wszystkie niezbędne elementy są w zasadzie częścią odkurzacza. W paczce znajdziemy samo urządzenie, przewód zasilający, stację dokującą oraz niewielkie narzędzie do czyszczenia szczotki.

Mi Robot Vacuum Cleaner 4

Mi Robot Vacuum Cleaner 7

Specyfikacja i bateria

Producent podaje, że odkurzacz Xiaomi posiada bezszczotkowe silniki NIDEC, dzięki którym może osiągnąć maksymalny przepływ powietrza równy 0,67 m3/min, maksymalne ciśnienie około 1800 Pa.

Mi Robot Vacuum Cleaner wykorzystuje 12 różnych czujników - w tym ultradźwiękowy czujnik radarowy, czujnik klifowy, żyroskop i przyspieszeniomierz - do mapowania wnętrza domu. Trzy procesory śledzą ruch urządzenia w czasie rzeczywistym i obliczają dane za pomocą algorytmu symulacji i lokalizacji (SLAM) w celu wyznaczenia układu mieszkania i określenia najlepszej trasy sprzątania.

Mi Robot Vacuum Cleaner 5

Warto dodać, że główna szczotka automatycznie dostosowuje swoją wysokość, aby utworzyć uszczelnienie z podłogą w celu zebrania brudu na nierównych powierzchniach.

Bateria o pojemności 5200 mAh zapewnia od 2 do 2,5 godzin sprzątania. Czas ładowania akumulatora “do pełna” wynosi niecałe 3 godziny.

Funkcje i czujniki odkurzacza

  • Czujnik klifu
  • Czujnik kolizji
  • Czujnik LDS - laserowe skanowanie pomieszczenia
  • Czujnik przyspieszenia
  • Czujnik radarowy
  • Czujnik ściany
  • Czujnik spadania
  • Czujnik zapełnienia pojemnika
  • Prędkościomierz
  • Samoładowanie
  • Ssanie
  • Zamiatanie

Obsługa

Odkurzacz sterowany smartfonem - brzmi futurystycznie? To rzeczywistość. W praktyce, na obudowie znajdziemy tylko 2 przyciski, a cała obsługa odbywa się za pośrednictwem dedykowanej aplikacji.

Po dodaniu urządzenia do aplikacji Mi Home możemy nie tylko zainicjować sprzątanie z dowolnego miejsca na świecie (pod warunkiem, że odkurzacz jest podłączony do internetu za pośrednictwem domowej sieci Wi-Fi) ale i sprawdzić wydajność sprzątania, ustalić harmonogram czy zbadać trasę sprzątania.

PhotoGrid 1553504814548
Dzięki aplikacji możemy zaplanować sprzątanie oraz wybrać tryb pracy

PhotoGrid 1553504872043
Postępy prac możemy obserwować na ekranie smartfona - odkurzacz generuje mapę pomieszczeń

Odkurzacz informuje o swojej pracy za pomocą komunikatów głosowych w języku angielskim.

Mi Robot Vacuum Cleaner 3

Mi Robot Vacuum Cleaner w akcji

Podczas testów używaliśmy odkurzacza w biurze o łącznej powierzchni około 80m2, a sprzątanie odbywało się na wykładzinach oraz płytkach ceramicznych.

Zacznijmy od poziomu hałasu. Odkurzacz Xiaomi nie jest tak głośny jak tradycyjne urządzenie tego typu. Mimo wszystko, emitowany hałas jest odczuwalny i trudno np. rozmawiać przez telefon w pomieszczeniu gdzie pracuje robot. Poziom hałasu w odległości 2,5 m od samego urządzenia wynosi około 65 dB.

Mi Robot Vacuum Cleaner 8

W przypadku płaskich, twardych powierzchni urządzenie Xiaomi radzi sobie bardzo dobrze ze zbieraniem wszelkich zanieczyszczeń od ziaren ryżu po drobny cukier czy okruchy.

Przed i po
Urządzenie zebrało około 90% rozsypanego cukru

Robot ma zdolność obracania się o 360°, a zaawansowane czujniki sprawiają, że doskonale radzi sobie z omijaniem wszelkich przeszkód oraz dokładnym czyszczeniem nawet ciasnych przestrzeni.

Opróżnienie zbiornika z zebranymi zanieczyszczeniami jest bardzo proste, wystarczy otworzyć górną pokrywę i wyciągnąć pojemnik.

Mi Robot Vacuum Cleaner 11

Podsumowanie

Trzeba przyznać, że Xiaomi kolejny raz stanęło na wysokości zadania. Mi Robot Vacuum Cleaner to naprawdę zaawansowany sprzęt, który spełnia swoją rolę i będzie doskonałym uzupełnieniem każdego mieszkania.

Odkurzacz jest prosty w obsłudze, posiada wiele dodatkowych i wygodnych funkcji jak obsługa bezpośrednio z aplikacji, a wymienne akcesoria są łatwo dostępne i niespecjalnie drogie.

Mi Robot Vacuum Cleaner 12

Ogólna ocena samego sprzątania wypada pozytywnie, ale producent mógłby poprawić zbieranie bardzo drobnych zabrudzeń jak cukier z bardziej wymagających powierzchni (np. dywan).

Odkurzacz autonomiczny Mi Robot Vacuum Cleaner kosztuje w Polsce 1 299,00 zł jednak zamawiając sprzęt na AliExpress można trochę zaoszczędzić.

Urządzenie do testów dostarczył sklep Xiaomi MC Store oferujący wysyłkę towarów z europejskich magazynów - pełną ofertę sprzedawcy znajdziecie na AliExpress. Warto również wspomnieć, ze sklep oferuje 3 letnią gwarancję na urządzenie, realizowaną w Polsce.

Test Huawei Matebook D, czyli jak skutecznie udawać klasę premiumTest Huawei Matebook D, czyli jak skutecznie udawać klasę premium

$
0
0
Huawei Matebook D 14
Sprawdzamy i oceniamy budżetowego ultrabooka chińskiego giganta.

Przez kilka tygodni testowałem bardzo ciekawy komputer producenta, który stawia w tej kategorii urządzeń zasadniczo swoje pierwsze poważne kroki. Są to jednocześnie kroki bardzo odważne i póki co wyjątkowo mu się to opłaca. Producentem tym jest Huawei, który po zagarnięciu sporej części rynku smartfonów, jakiś czas temu połasił się również na rynek komputerów.

Model który wpadł mi w ręce to Matebook D i jest to komputer, który stara się udawać wiele rzeczy. No i muszę przyznać, że wychodzi mu to bardzo dobrze. Po otrzymaniu przesyłki, gdy spojrzałem na samo pudełko, do głowy przyszła mi jedna myśl - Gdzieś już to widziałem!

Zresztą sama nazwa nie pozostawia złudzeń i jasne jest, czym Huawei się inspirował i w które czułe struny chciał konkretnie uderzyć. Po jego otwarciu tylko się w tych wszystkich skojarzeniach utwierdziłem.

DSC 8977

Nazwa Matebook nie jest przypadkiem

Po pierwsze, Matebook D otwarcie udaje komputer klasy premium, a podobieństwa do MacBooków są aż zbyt oczywiste. Huawei nie wstydził się nawet dosyć bezpośrednio zainspirować przy wymyślaniu nazwy dla swojej serii notebooków Jednak pod względem wyglądu bliżej mu do poprzedniej generacji komputerów Apple, niż tych nowych.

To jednak nie zmienia faktu, że jeśli mamy ograniczony budżet (ale o tym później), a koniecznie chcemy doświadczyć tej iluzji posiadania komputera z najwyższej półki, to Huawei spełni to zadanie perfekcyjnie.

DSC 9008

W pudełku poza komputerem otrzymujemy jeszcze ładowarkę oraz kabel USB-C. Matebook D jest bowiem zasilany za pośrednictwem kabla USB-C, co jest zdecydowanie zaletą. Oznacza to, że pomimo wielu zastosowanych kompromisów, Huawei starał się zachować pewne standardy.

Huawei Matebook D 14

Na pierwszy rzut oka - klasa premium

Zachwalałem przed chwilą desing Matebooka D, jak więc się on prezentuje? Zastosowano tutaj aluminiową konstrukcję, co ma największy wpływ ma “premium feeling”, jaki ten komputer oferuje. Wszystkie krawędzie są miło zaoblone i urządzenie przyjemnie trzyma się w ręku, co zresztą nie wymaga dużej siły, bo komputer jest lekki - waży zaledwie 1,4 kg.

Huawei Matebook D 14

Ekran ma przekątną 14 cali i matową matrycę o rozdzielczości Full HD. Jest to więc bardzo ciekawa propozycja dla każdego, kto szuka mobilnego narzędzia do pracy. Korzystanie w pełnym słońcu jest na pewno bardziej komfortowe. Co ważne, ekran ten operuje w zakresie 180 stopni.

Huawei Matebook D 14

Klawiatura to kolejny element, jaki chciałbym omówić. Tutaj niestety mam kilka zastrzeżeń - nie jest to najwygodniejsza klawiatura na jakiej dane mi było pisać. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale podczas pisania bardzo często popełniałem błędy, a kursor z niewiadomych przyczyn wędrował w inne miejsce.

Huawei Matebook D 14

Klawisze mają niewielki skok, ale po ich naciśnięciu nie mamy wrażenia, że piszemy na wysokiej jakości klawiaturze. To sprawia, że już na początku bardzo szybko zauważamy pewien zgrzyt w tej iluzji premium. Jest to oczywiście moja subiektywna opinia i problem ten, może dotyczyć tylko mnie. Klawiatura jest oczywiście podświetlana, więc pisanie w ciemności nie sprawi problemów. Z obu stron otoczona jest głośnikami, do których wrócę jeszcze później.

Huawei Matebook D 14

Touchpad jest słusznych rozmiarów i działa bardzo precyzyjnie. Oczywiście obsługuje sterowniki Microsoftu, więc obsługa komputera gestami to sama przyjemność. Przestałem odczuwać potrzebę zabierania ze sobą myszki z domu. Tak samo zresztą jak ładowarki, która była zasadniczo zbędna.

Pokaż kotku, co masz w środku. Podzespoły i ich osiągi

MateBooka D używałem sporo poza domem i bateria nigdy nie zaskoczyła mnie negatywnie. Fakt, używałem komputera typowo jako maszyny do pisania i w zasadzie jedyną aplikacją jaką włączałem to przeglądarka Google Chrome. 7-8 godzin na jednym ładowaniu jest spokojnie osiągalne. No chyba, że planujemy mocno obciążyć procesor, a obciążać jest co, bo Matebook D ma naprawdę fajne podzespoły.

No właśnie, kolejny akapit, a ja ani słowa nie wspomniałem jeszcze o parametrach tego komputera. Dlaczego? Bo szczerze mówiąc nie uważam, że akurat w tym urządzeniu jest to tak kluczowa sprawa. Powiem tylko tyle, że w tej półce cenowej, Matebook D prezentuje się wyjątkowo dobrze! Jest to też wyraźnie odczuwalne podczas codziennej pracy z tym komputerem. No ale nie można też kwesti technicznych zignorować całkiem.

Huawei Matebook D 14

Znajdziemy tutaj układ AMD Ryzen 5 w parze ze zintegrowaną kartą graficzną Radeon Vega 8, wspierane przez 8 GB pamięci operacyjnej RAM. Na dane mamy 256 GB pojemności dysku SSD. Na papierze zestaw ten prezentuje się naprawde solidnie, a oto jego dokładna specyfikacja:

Huawei Matebook D 14

Procesor: AMD APU Raven Ridge Ryzen 5 2500U (2,0 GHz - 3,6 GHz, 4 MB Cache, 15W TDP, 14 nm)
Pamięć RAM: 8 GB, Dual Channel
Układ graficzny: Zintegrowany AMD Radeon Vega 8
Ekran: 14 cali, matowy IPS, 1920x1080
Łączność: Realtek 8821AE Wireless LAN 802.11ac PCI-E NIC (ac), Bluetooth 4.2
Dysk SSD: 256 GB
Peryferia: USB 3.1 Gen, USB-C, USB 2.0, HDMI, hybrydowy port audio 3,5 mm,

Zastosowany tutaj Ryzen jest typowym średniakiem i zapewnia wystarczającą wydajność. Jednak musielibyście uwierzyć mi na słowo, więc postanowiłem zweryfikować to w kilku testach wydajności. Wszak nic tak nie świadczy o osiągach komputera, jak proste i jasne cyfry. W tym celu odpaliłem na Matebooku D 14 benchmark PC Mark. Wynik możecie zobaczyć poniżej:

PCMark

Ale cyfry cyframi, a najlepiej sprawdzić komputer w prawdziwym boju. Na warsztat wrzuciłem kilka programów pakietu Adobe, czyli Photoshop, Premiere czy Lightroom. Miały one pełnić funkcję papierka lakmusowego, który miał pokazać, że Matebook D nadaje się do bardziej zaawansowanej, mobilnej pracy.

Zdał ten test bardzo dobrze. Photoshop nie stanowi dla niego absolutnie żadnego problemu. Obróbka zdjęć w Lightroomie również jest szybka i wygodna. Problem może stanowić tutaj obróbka wideo, czego winowajcą jest głównie zintegrowana karta graficzna.

Huawei Matebook D 14

Vega jest co prawda wyjątkowo wydajna, jak na układ zintegrowany, lecz nie można oczekiwać tutaj wydajności na poziomie niezależnej karty graficznej z własną pamięcią. Widać to również, gdy spróbujemy wykorzystać Matebooka D jako komputer do gier.

Mobilna platforma do grania? Nie tym razem

Bądźmy szczerzy, nie jest to sprzęt gamingowy i nawet nie ma takich ambicji. Ale oczywiście nie mogłem nie sprawdzić tego w praktyce. Okazało się, że wcale nie jest tak źle, jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Jednak choć zintegrowana karta Radeon Vega 8 naprawdę robi co może, to zdecydowanie brak jej mocy, by płynnie obsłużyć nowsze gry.

Huawei Matebook D 14

Matebooka D sprawdziłem w czterech tytułach - War Thunder, Apex Legends, CS:GO oraz Europa Universalis IV. W sumie tylko w jednym z przypadków Huawei zdecydowanie poległ i jest to Apex. Pozostałe gry są całkiem grywalne na średnich i niższych detalach. Krótko mówiąc - jeśli gra nie jest nowa i nie wymaga za dużo od procesora graficznego, to Matebook D spokojnie sobie z nią poradzi.

Netflix, Spotify… czyli Matebook D jako multimedialna maszynka

Tak więc pograć, pogramy… ale nie we wszystko. Natomiast jeśli chodzi o inne formy rozrywki, takie jaki oglądanie filmów czy odtwarzanie muzyki, tutaj Matebook D nie ma absolutnie żadnych problemów, bo też dlaczego miałby je mieć.

Huawei Matebook D 14

Choć trzeba zauważyć, że matowa matryca nie jest idealna do konsumpcji multimediów, to wcale nie dyskwalifikuje tego komputera w tej kategorii. Sporym zaskoczeniem są za to głośniki, które uśmiechają się do nas od razu po otworzeniu pokrywy laptopa. Umieszczone po bokach klawiatury, grają naprawdę dobrze! Pokusiłbym się o zorganizowanie imprezy, mając pod ręką tylko Matebooka D :)

Całkiem tanio, jak na Mac… Matebooka!

Jak widzicie, Matebook D to typowy średniak, który doskonale “sprawia wrażenie”. Huawei nie sili się na zbytnią oryginalność, bo wie czego klienci oczekują i czego pragną. Chcą czuć się rozpieszczani, przy jak najmniejszych kosztach. Matebook robi to tak sugestywnie, że nawet sam użytkownik może momentalnie zapomnieć ile faktycznie zapłacił za ten komputer.

No właśnie, cena nie padła jeszcze ani razu, a przyznam, że w moich oczach jest to chyba największa zaleta tego komputera. Za Matebooka D 14 zapłacimy zaledwie 2599 zł. Jest to naprawdę niewygórowana kwota, jak za sprzęt który, jak już wspomniałem kilka razy, doskonale udaje półkę “premium”. Nie jest oczywiście to pierwsza próba takiego maskowania, ale Huawei robi to bez wstydu. Ja się dałem oszukać i była to dla mnie czysta przyjemność.

Lenovo Y740 - test gamingowej bestii z biznesowym designemLenovo Y740 - test gamingowej bestii z biznesowym designem

$
0
0
Lenovo Legion Y740 15

Wydajny laptop dla wymagających graczy!

Rynek laptopów gamingowych nie zwalania, a ostatnim tego przykładem są nowe laptopy ze stajni Lenovo - Legion Y740 wyposażone w układy GeForce RTX. Poniższa recenzja dotyczy najsłabszej wersji z RTX 2060, jednak niech was pozory nie zmylą, bowiem sprzęt ten oferuje bardzo dobrą wydajność. Ciekawi? Zapraszam do recenzji!

Legion Y740Specyfikacja
Procesor i7-8750H (6 rdzeni, od 2,20 Ghz do 4,10 GHz,  9 MB cache)
Karta graficzna RTX 2060 6 GB DDR6
Intel UHD Graphics 630
Pamięć RAM 16 GB 2666 MHz
Dysk SSD M.2 128 GB
HDD 2 TB
Matryca 17,3'', LED, IPS, Full HD, 144 Hz, G-SYNC
Złącza USB 3.1 Gen. 2 - 1 szt.
USB 3.1 Gen. 1 (USB 3.0) - 2 szt.
Thunderbolt Typu-C - 1 szt.
HDMI - 1 szt.
Mini Display Port - 1 szt.
RJ-45 (LAN) - 1 szt.
Wyjście słuchawkowe/wejście mikrofonowe - 1 szt.
Wejście zasilania - 1 szt.
System operacyjny Windows 10 Home
Łączność 2 x 2 802.11 AC + Bluetooth® 4.1
Killer™ Wireless 2 x 2 802.11 AC + Bluetooth 4.1
Akumulator 76 Wh
Wymiary (wy./sz./g.) 25,5 x 412 x 305 [mm]
Masa 2,90 kg


Recenzja wideo



Wygląd i jakość wykonania

Lenovo wciąż podąża szlakiem wyznaczonym przez model Y730, co oznacza, że laptop posiada biznesowy wygląd zamknięty z aluminiowej obudowie. Sprzęt bardzo przypadł mi go gustu, wygląda elegancko i solidnie.

Lenovo Legion Y740 2

Niestety mam tutaj kilka zastrzeżeń. Mój egzemplarz nie jest idealnie spasowany na jednym z boków. Do tego klawiatura i panel roboczy uginają się pod naciskiem, choć trzeba użyć trochę siły. Z drugiej strony wykonanie jest lepsze, niż w przypadku Y530, który niedawno przetestowałem.

Lenovo Legion Y740 3

Budowa laptopa jest niemal identyczna jak u poprzedniku. W odstającej dolnej części obudowy umieszczono kilka portów. Znajdziemy tam dwa wejścia USB, HDMI, miniDisplay Port, Ethernet, gniazdo zasilające oraz gniazdo Kensingtona. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, tym bardziej, że porty mają podświetlane napisy, co jeszcze bardziej ułatwi korzstanie z nich.

Lenovo Legion Y740 4

Na lewej stronie urządzenia umieszczono Thunderbolt typu C oraz wspólny port minijack dla słuchawek i mikrofonu. Po przeciwnej stronie mamy port USB oraz otwór NOVO służący do przywracania ustawień fabrycznych laptopa.

Lenovo Legion Y740 5

Standardowo głośniki stereo wsparte przez głośnik niskotonowy umieszczono na spodzie laptopa. Szkoda, że znowu zabrakło portu na kartę SD.

Lenovo Legion Y740 6

Ramki wokół matrycy są dość duże. Bez żadnego problemu producent umieścił kamerkę do wideorozmów na jej górnej krawędzi. Zawiasy w laptopie są solidne, a klapę bez problemu otworzymy jedną ręką. Na jej części umieszczono logo producenta z delikatnym podświetleniem.

Lenovo Legion Y740 7

Klawiatura z układem wyspowym nie do końca przypadła mi do gustu. Po pierwsze znów mamy tutaj przekombinowany układ z klawiaturą numeryczną, a po drugie ciężko się na niej gra. Prawodpodbnie przyczyną tego jest zbyt niski skok klawiszy.

Lenovo Legion Y740 8a

Niewątpliwie dużą zaletą jest podświetlenie RGB. Za pomocą oprogramowania iCue możemy do woli zmienić kolor, poziom natężenia, a także rodzja podświetlenia. Opcji jest tak dużo, że nie ma sensu ich wymieniać. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Lenovo Legion Y740 9

Pozostając w temacie podświetlenia. Ciekawym akcentem jest uchodzące światło z wylotów wentylatorów, a także podświetlane logo Legion. Nie jestem fanem takich bajerów, ale muszę przyznać, że wygląda to całkiem nieźle.

Lenovo Legion Y740 10

Touchpad w Y740 niczym szczególnie nie wyróżnia się. Ma dwa przyciski fizyczne, jest precyzyjny, ale moim zdaniem mógłby być większy.

Lenovo Legion Y740 11

Matryca

Bardzo dobrze prezentuje się matryca IPS Full HD z odświeżaniem na poziomie 144 Hz. Kolory, kontrast, a także kąty widzenia wypadają bardzo dobrze. Na mały minus jest nierówne podświetlenie w moim egzemplarzu, co jakby nie patrzeć często występuje w panelach IPS.

Lenovo Legion Y740 17

Matryca sprwadzi się zarówno w grach, filmach jak i przy pracy. A jej dodatkową zaletą jest moduł G-Sync.

Lenovo Legion Y740 12

Wydajność

Czas na danie główne tego testu, a więc jak wpada wydajność w tym laptopie. Pierwszą pozycją jaką przetestowałem jest Counter Strike Global Offensive. Podczas deathmechtu na mapie Dust 2 możemy liczyć na ponad 200 klatek na sekundę, z rzadkimi spadkami poniżej tej wartości. W tego typu grach bez problemu możemy cieszyć się matrycą 144 Hz.

Kolejną grą jest Apex Legends. Gra działa w ponad 100 klatkach na sekundę, ale w "gorących" sytuacjach wynik ten spada do 70 klatek. Y740 bez problemu uciągnie Wiedźmina 3 na najwyższych detalach. Wynik około 90 klatek w tłocznym Novigradzie czy 60 na bagnach robi wrażenie. W Shadow of the Tomb Raider w początkowej lokacji osiągniemy około 100 klatek na sekundę na detalach wysokich.
 
Lenovo Legion Y740 19

Na koniec zostawiłem tytuł, który obsługuje technologię Ray Tracing. Podczas gry multiplayer na mapie Hamada możemy liczyć na około 100 klatek, jeśli jednak uruchomimy obsługę ray tracing wynik ten spadnie do około 70 klatek na sekundę. Czy jest warto? Raczej nie, ponieważ w czasie szybkiej rozgrywki nie zwrócimy uwagę na oświetlenie.

Lenovo Legion Y740 20

Y740 nie tylko nadaje się do gier, ale również do pracy. Szczególnie z wymagającymi programami. Praca w Adobe Premiere przy materiale w 4k nie jest dla niego żadnym wyzwaniem.

Lenovo Legion Y740 16

Kultura pracy

Ponieważ laptop jest bardzo wydajny, tak potrzebuje odpowiedniego chłodzenia. To w Lenovo sprawdza się bardzo dobrze, choć dla mnie jest zbyt głośne. Podczas intensywnej rozgrywki procesor osiąga nawet 90 stopni celsjusza, a karta graficzna ponad 70. Z kolei górna część obudowy w najgorętszym miejscu przekracza 40 stopni, jednak nie odczułem z tego powodu jakiegoś dyskomfortu. Natomiast spód laptopa nagrzewa się do niemal 50 stopni.

Lenovo Legion Y740 13

Oprogramowanie

Wypada wspomnieć kilka słów o oprogramowaniu Lenovo Vantage. Jest to swoiste centrum dowodzenia nad laptopem. Znajdziemy tam sporo przydatnych funkcji, jak aktualizacja sterowników, zarządzanie baterią oraz ustawienia dotyczące dźwięku i obrazu.

Opcje te są rozbudowane, np. mamy możliwość skorzystania z trybu oszczędzania energii, który polega na ładowaniu urządzenia do poziomu 60%. Ma to na celu oszczędzanie baterii, gdy przez większość czasu laptop jest stale podpięty do zasilania. Równie przydtatną opcja jest tryb ochronu, który pozowala nam na regulację temperatury kolorów.

Lenovo Legion Y740 18a

Bateria

Jedną z największych wad Y740 jest jego bateria. Ta po prostu bardzo krótko wytrzymuje. Przy pełnej wydajności komputer będzie pracował ledwie godzinę czasu, a to naprawdę słaby wynik. 230 watowa ładowarka, nota bene dość sporych rozmiarów, naładuje laptop w niecałe 120 minut.

Lenovo Legion Y740 14


Podsumowanie i werdykt


Lenovo Legion Y740 1

Moim zdaniem Lenovo Legion Y740 to bardzo dobre urządzenie. W 100% spełnia swoje zadanie jako laptop gamingowy. Większość tytułów uruchomimy na wysokich detalach i tylko w niektórych grach musi nieco obniżyć poszczególne wodotryski graficzne.

Z pewnością gracze docenią obecność matrycy 144 Hz wraz z modułem G-Sync, która idealnie nadaję do dynamicznych gier, gdzie liczy się każda klatka. Wisienką na torcie jest podświetlenie RGB, które możemy dowoli konfiugrować lub ostatecznie wyłączyć.

Oczywiście Y740 nie jest bez wad. Z punktu widzenia gracza największą niedogodnością jest niewygodna klawiatura, która moim zdaniem nie srpawdzi się podczas długich senasów przy ulubionych tytułach. Pozstałe wady wynikają z faktu, że Y740 to laptop gamingowy, a więc nie możemy liczyć na świetną kulturę pracy czy długi czas pracy na baterii.

Za omawiany model w momencie publikacji testu trzeba zapłacić nieco ponad 8000 zł - sprawdź ceny w sklepach internetowych


ZaletyWady
Elegancki wygląd głośna praca
Świetna wydajność Krótki czas pracy na baterii
Matryca 144 Hz, G-Sync Możliwe nierówne podświetlenie matrycy
Aluminiowa obudowa Niewygodna klawiatura do gier
Podświetlenie RGB
Mnogość i rozmieszczenie portów
Skuteczny układ chłodzenia...


Wybór Redakcji Instalki.pl - Dobry Produkt Produkt otrzymał wyróżnienie "Dobry Produkt".

PDFelement 6 Pro - testujemy program do kompleksowej edycji plików PDFPDFelement 6 Pro - testujemy program do kompleksowej edycji plików PDF

$
0
0
PDFelement 6Narzędzie do wygodnej edycji, konwersji i tworzenia plików PDF.

PDF to jeden z najwygodniejszych formatów do przesyłania ważnych dokumentów. Dzięki zamkniętej strukturze mamy bowiem pewność, że skrzętnie przygotowany przez nas plik będzie się wyświetlać w identyczny sposób na każdym urządzeniu. Do jego odtworzenia wystarczy przeglądarka plików PDF, a nawet najzwyklejsza przeglądarka internetowa z wbudowaną funkcją wyświetlania formatu PDF.

Poważnym minusem plików PDF jest jednak ich tworzenie i edycja. Zazwyczaj wymaga to skorzystania z profesjonalnego i często drogiego oprogramowania. PDFelement 6 Pro próbuje temu zaradzić. To kompleksowe narzędzie nie tylko do edycji i tworzenia dokumentów PDF. Wśród jego funkcji znajdziemy także konwersję na inne formaty, a nawet rozpoznawanie tekstu (OCR). Do tego dochodzi możliwość masowego działania na kilku plikach jednocześnie. Sprawdzamy, czy program nadaje się do codziennego użytkowania.

Instalacja i pierwsze wrażenia

Instalacja programu nie nastręcza żadnych problemów. Proces jest dość standardowy, a poziomem skomplikowania (tudzież łatwości) nie odbiega od innych narzędzi tego typu. Także obsługa PDFelement nie powinna nikomu sprawiać trudności. Główne menu jest przejrzyste, z wyraźnie wydzielonymi sekcjami odpowiedzialnym za konkretne funkcje programu.

Sama edycja sprowadza się natomiast do obsługi paska narzędzi i opcji posegregowanych na szereg zakładek. Bardzo podobnie wygląda panel Microsoft Office i innych pakietów biurowych, dlatego od samego początku czujemy się jak w domu. Nauka poszczególnych opcji jest łatwa i bazuje na schematach wypracowanych w innych aplikacjach biurowych.

PDFelement 6
Dla niektórych lekkim utrudnieniem może być brak dostępności menu w języku polskim. Producent postarał się jednak zastosować zrozumiałą ikonografię, która dość sugestywnie wyjaśnia działanie poszczególnych funkcji, co należy zaliczyć na plus.

Warto dodać, że pomimo braku dostępności menu w języku polskim, PDFelement 6 doskonale radzi sobie z naszym językiem, umożliwiając wprowadzanie charakterystycznych znaków specjalnych. Język Mickiewicza jest także obsługiwany przez funkcję OCR, czyli rozpoznawania tekstu.

Działanie programu i możliwości

Najważniejszą funkcją PDFelement 6 jest oczywiście edycja plików PDF. Wystarczy wybrać odpowiednią opcję z menu głównego i wskazać dokument, by rozpocząć edycję. Jak już wspominałem powyżej, cały proces jest prosty i intuicyjny dzięki zachowaniu menu łudząco podobnego do pakietu MS Office.

Najważniejsze opcje związane z edycją znajdziemy na pasku narzędzi. Program bardzo dobrze rozpoznaje wszystkie obszary, w których znajduje się tekst, dzięki czemu możemy szybko dokonać zmian, podmieniając wybrane słowa czy nawet całe akapity. Podobnie sprawa wygląda w przypadku zdjęć i obrazów, dzięki czemu możemy je przemieszczać, a także zmniejszać czy dodawać nowe.

PDFelement 6
Użytkownik może też dodać tło, znaki wodne, nagłówki, stopki itp. Do wyboru są także dwa tryby edycji – akapitowy oraz liniowy. Ten pierwszy umożliwia jednoczesną edycję całych akapitów. Drugi dzieli tekst na linie i pozwala na zmiany wewnątrz tych obszarów.

PDFelement 6 oferuje też nieco bardziej zaawansowane funkcje, związane np. z komentowaniem poszczególnych stron dokumentu. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaznaczyć fragment tekstu i zostawić przy nim adnotacje. Dostępne są też narzędzia związane z dodawaniem pól formularzy, przycisków, a nawet wirtualnych podpisów. Jedna z kategorii edytora to narzędzia związanie z zabezpieczaniem dokumentów. Użytkownik może zastosować hasło dostępu czy podpisać dokument. Jak zatem widać, możliwości oprogramowania są dość rozbudowane i powinny w zupełności wystarczyć do kompleksowej edycji plików PDF.

PDFelement 6

Funkcja OCR

Na osobny akapit zasługuje funkcja OCR, czyli narzędzie do rozpoznawania tekstu. Dzięki niemu edytować można nawet te pliki, które powstały np. poprzez zeskanowanie kartki papieru czy nawet całej książki.

Program już na wstępie rozpoznaje, czy dokument został stworzony na komputerze, czy też poprzez skanowanie. W drugim z przypadków proponuje przeprowadzenie procesu rozpoznawania tekstu. W tym przypadku użytkownik może wybrać dwa tryby – wyłącznie do wyświetlania lub też do edycji.

W celach testowych włączyłem rozpoznawanie tekstu zeskanowanej książki o dość skomplikowanej strukturze. Mowa mianowicie o książce kucharskiej. Ponad 160 podwójnych stron zostało poprawnie rozpoznanych w około 15 minut i zaledwie kilka słów na wybranych stronach algorytm nie rozpoznał poprawnie. Reszta tekstu była od razu podzielona na gotowe do edycji akapity. To bardzo dobry wynik.

Funkcje dodatkowe

Z dodatkowych funkcji oferowanych przez PDFelement 6 warto wymienić chociażby możliwość tworzenia plików PDF z innych dokumentów. Proces wygląda tu podobnie jak w przypadku edycji. Wystarczy wskazać dokument (np. w formacie doc), by w szybki sposób stworzyć z niego PDF-a, zabezpieczonego np. znakiem wodnym i hasłem.

Ciekawie wygląda też masowa konwersja plików PDF na inny format czy łączenie kilku dokumentów w pojedynczy PDF.

PDFelement 6 zawiera też pokaźną bazę szablonów dokumentów, z których można skorzystać, by ułatwić sobie pracę. W takim przypadku wystarczy podstawić własne dane i informacje pod szablon, by otrzymać profesjonalnie wyglądający dokument w formacie PDF.

PDFelement 6

Podsumowanie

PDFelement 6 Pro to zaawansowany i co najważniejsze – przyjazny program do edycji plików PDF. Działa dokładnie tak, jak powinien, a funkcja OCR rozpoznaje tekst szybko i z dużą dokładnością – także w języku polskim.

Narzędzie oferuje sporo możliwości związanych z edycją, tworzeniem i konwersją plików PDF, przez co jest godny polecenia nie tylko do biura, ale również użytku domowego. Co ważne, przed podjęciem decyzji o zakupie można skorzystać z darmowej wersji Trial, by na własnej skórze przetestować działanie programu.


XPG GAMMIX S11 - testujemy dysk SSD dla graczyXPG GAMMIX S11 - testujemy dysk SSD dla graczy

$
0
0
GAMMIX S11 1a
Mały, ale wariat!

W dzisiejszych czasach trudno mi sobie wyobrazić komputer bez nośnika SSD. Ich ceny znacząco spadły i wciąż utrzymują tendencję zniżkową. Wśród ogromnego wyboru można zauważyć produkty przeznaczone dla graczy, a jednym z nich jest ADATA XPG GAMMIX S11. Sprawdźmy na co go stać.

XPG GAMMIX S11Specyfikacja
Prędkość odczytu sekwencyjnego do 3,200 MB/s
Prędkość zapisu sekwencyjnego do 1,700 MB/s
Prędkość odczytu losowego do 310,000 IOPS
Prędkość zapisu losowego do 280,000 IOPS
Kości pamięci 3D TLC NAND
Kontroler Marvel 88SS1093
Interfejs M.2 PCIe Gen 3x4, NVM Express
Typ obudowy (format) M.2 2280
Wymiary 80.00 x 22.80 x 3.50 mm
Gwarancja 5 lat
TBW 320 TB
Waga 11 gramów

Parametry techniczne

Seria GAMMIX S11 jest wyposażona w pamięć flash 3D TLC NAND oraz kontroler Silicon Motion SM2262. Dzięki interfejsowi PCI GEN3x4 i obsłudze NVMe 1.3 dysk ma zapewnić szybkość na poziomie 3200 MB/s dla odczytu oraz 1700 MB/s dla zapisu.

Nośniki z serii GAMMIX charakteryzują się radiatorem o wyglądzie inspirowanym samochodami sportowymi. Bezdyskusyjnie czerwony kolor zawsze jest szybszy, ale oprócz wizualnych korzyści, radiator ma zadanie obniżyć temperaturę dysku o maksymalnie 10 stopni Celsjusza.

GAMMIX S11 2

GAMMIX S11 3

XPG GAMMIX S11 to dysk M.2 w formacie 2280. Występuję w trzech wariantach - 240 GB, 480 GB (testowany przez nas) oraz 960 GB.

GAMMIX S11 4

Wyniki w benchmarkach

Platformą testową dla nośnika XPG był desktop Alienware R7 z procesorem i7 8700k, 32 GB RAM 2666 MHz i układem graficznym NVIDIA GeForce GTX 1080Ti.

Do testów wykorzystałem trzy programy, a pierwszym z nich był CrystalDiskMark. Wynik na poziomie 3091,7 MB/s dla odczytu oraz 1696 MB/s dla zapisu pokrywają się z deklaracją producenta niemal w 100%.

GAMMIX S11 5

A co jeśli zapełnimy dysk np. w 90%? Na szczęście S11 daje radę, a wyniki właściwie nie ulegają zmianie, co jest ogromną zaletą.

GAMMIX S11 6a

Kolejny test przeprowadziłem w AS SSD Benchmark. Wyniki nie są zaskoczeniem. Odczyt sekwencyjny wyniósł 2528 MB/s, a zapisy 1605,39 MB/s. Ogólny wyniki oscylował w granicy 3700 punktów, niezależnie od poziomu zapełnienia dysku.

GAMMIX S11 7

GAMMIX S11 8

Na deser przedstawiam wyniki z programu ATTO Disk Benchmark. Nośnik SSD był zapełniony na poziomie 90%.

GAMMIX S11 10

Podsumowanie

Przeprowadzony test nie pozostawia żadnych wątpliwości. Deklaracje producenta pokrywają się niemal w 100%. Wynik odczytu na poziomie 3100 MB/s oraz 1700 MB/s dla zapisu jest znakomity i moim zdaniem usatysfakcjonuje nawet najbardziej wybrednych użytkowników.

Pamiętajcie, że GAMMIX S11 posiada radiator, który powiększa jego rozmiar. Uczulam, że w niektórych laptopach umieszczenie tego nośnika SSD może być niemożliwe, szczególnie w ultrabookach, gdzie każdy mm jest na wagę złota.

GAMMIX S11 11

W momencie publikacji tego testu za SSD ADATA GAMMIX S11 480 GB zapłacimy 469 zł. Cena wydaje się nieco zawyżona, ponieważ ten sam dysk w wersji Pro z wyższym transferem i pojemności 512 GB kosztuje w okolicy 425 zł.

Wybór Redakcji Instalki.pl - Dobry ProduktProdukt otrzymał wyróżnienie "Dobry Produkt".

Idealny telefon dla seniora? Test Maxcom MS459 HarmonyIdealny telefon dla seniora? Test Maxcom MS459 Harmony

$
0
0
DSC 9067
Harmony stara się być czymś pomiędzy smartfonem, a zwykłym telefonem.


Kiedyś nowe technologie były zarezerwowane w zasadzie jedynie dla osób zorientowanych w temacie. Prym w tym wiodła młodzież i tyczy się to rzecz jasna również smartfonów. Najwięcej problemów z obsługą smartfona mogą mieć osoby starsze, które z tego powodu czują się często wykluczone technologicznie.

Na pewnym etapie rozwoju technologii utworzyła się nowa grupa urządzeń, zwana potocznie i pieszczotliwie “dziadko-fonami”. To telefony zaprojektowane właśnie z myślą osobach starszych. Początkowo ich funkcje były wyjątkowo ograniczone, w zasadzie tylko do podstawowych funkcji telefonu - SMS, telefon, zegarek czy kalendarz.

DSC 9086

Jednak postęp galopuje i nawet dziadko-fony zaczęły ewoluować, zyskując coraz więcej funkcji smart. Jednym z najświeższych przykładów takiego urządzenia, jest Maxcom MS459 Harmony. W całkiem udany sposób łączy on klasyczne cechy wspomnianego już telefonu dla seniora, z typowymi funkcjami smartfona. Czy Harmony jest więc idealnym smartfonem dla seniora? Przekonajmy się!

Piękno to pojęcie względne

Maxcom reklamuje urządzenie jako posiadające nowoczesny design, wydajne i funkcjonalne. W pełni zgodzić się mogę jedynie z tą ostatnią cechą, która nie ulega wątpliwości. Nie mogę jednak ukryć, że testując ten telefon, miałem spory dysonans poznawczy. Z jednej strony chciałem oceniać z punktu widzenia typowego użytkownika nowoczesnego smartfona, a z drugiej miałem na uwadze, że nie jestem odbiorcą docelowym Harmony.

DSC 9109

Design - no cóż… pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, po wyjęciu z pudełka tego telefonu, to woły robocze od Hammera czy na przykład Samsung Xcover, czyli tak zwane pancerne smartfony. Od strony wizualnej widać tutaj wyjątkowo dużo podobieństw do takiego typu telefonów. Harmony wygląda na telefon solidny i wytrzymały, ale taki też musi być.

DSC 9076

Jak na tę kategorie sprzętu, Maxom może się podobać. Fizyczne przyciski, poza jednym, są wykonane z plastiku i mają kolor srebrny. Jest to urządzenie wyciągnięte żywcem z poprzedniej dekady - więc fizyczne są tu nawet przyciski nawigacyjne, które znajdziemy bezpośrednio pod ekranem.

Są one naprawdę duże, co ułatwia ich znalezienie palcem. Srebrna jest też ramka wokół urządzenia, która jest rzecz jasna plastikowa, tak jak cała reszta telefonu. Ciekawostką są dodatkowe przyciski w postaci klawisza SOS na pleckach urządzenia, klawisza włączenia latarki oraz spust migawki aparatu.

DSC 9068

Ekran to skromne 4,5 cala o rozdzielczości 480 x 854 pikseli, co jednak w zupełności wystarcza do komfortowej obsługi telefonu tego typu. Co ciekawe, ekran jest fabrycznie zabezpieczony folią, choć nie spodziewałbym się po niej dużej trwałości. Rysuje się od samego patrzenia, ale rysy na folii zawsze są lepsze od rys na ekranie.

DSC 9084

Wydajność? Cóż... to telefon dla seniora

Specyfikacja to coś, co nie jest bynajmniej najistotniejsze w tego typu sprzęcie. To po prostu nie musi być demon prędkości. Przecież najważniejsze cechy tego urządzenia są ukierunkowane na konkretną i nietypową grupę odbiorców. Nie jest jednak tak, że wszystkie pozostałe cechy zostały całkiem zaniedbane.

Oto jak prezentuje się specyfikacja:

  • Wymiary: 138 x 69 x 11 mm, masa: 180 g,
  • Ekran: 4,5-calowy wyświetlacz LCD o rozdzielczości 480 x 854 piksele (240 ppi), dioda powiadomień, czujnik oświetlenia,
  • Procesor:MediaTek MT6737 (4 x Cortex-A53 @1,3 GHz), 28 nm,
  • Grafika: Mali-T720,
  • Pamięć: 2 GB RAM-u, 16 GB pamięci wewnętrznej (11,9 GB dla użytkownika), karty pamięci microSD do 32 GB,
  • Łączność: LTE Cat4 (150/50 Mb/s), Wi-Fi b/g/n (2,4 GHz), Bluetooth, GPS, USB-C, USB-OTG, Gniazdo na kartę microSIM, gniazdo audio Jack 3,5 mm, radio FM,
  • Aparat: Tył - 8 Mpix, obiektyw z przysłoną f/2.8, diodowa lampa, filmy 720p@30fps, Przód - 2 Mpix, obiektyw z przysłoną f/2.8, filmy VGA,
  • Bateria: 2200 mAh, wymienna,
  • System: Android 7.0 Nougat z nakładką MaxcomLauncher

Mamy tu więc typowy telefon z niskiej półki. MediaTek i 2 GB pamięci RAM - to teoretycznie nieco za mało, jak na dzisiejsze realia. Przynajmniej w teorii, bo przypomnę, że jest to urządzenie specyficzne i widać to również w tym aspekcie. Trochę boli też Android w wersji Nougat czyli 7.0, ale jednocześnie to w zupełności wystarczy. Za to zdecydowanym zaskoczeniem jest zastosowanie USB-C, co nie jest normą nawet wśród klasycznej, średniej półki smarfonów.

DSC 9080

Ten telefon nie musi być demonem prędkości

Gdybym używał tego telefonu zgodnie ze swoimi przyzwyczajeniami, jak na power-usera przystało, to o wydajności mógłbym zapomnieć. Jednak gdy przestawiłem się na tryb seniora, który raczej nie potrzebuje Instagrama, Facebooka i czy zaawansowanych gier 3D, to sprawa przedstawia się zupełnie inaczej.

Gdy zrezygnujemy z takiego typowego, współczesnego spojrzenia na użytkowanie telefonu i cofniemy się w czasie o kilka lat, to okaże się, że te 2 GB RAM i ten nieszczęsny MediaTek naprawdę dają radę.

Nie widziałem większego sensu w testowaniu tego urządzenia pod kątem wyników w testach benchmarkowych, ale postanowiłem je jednak wykonać. Podyktowane to było po części redaktorską rzetelnością, a po części zwykłą ciekawością. Wykonałem więc testy Antutu, Geekbench oraz PCMark. Wyniki…. no cóż, nie zaskakują:

benchmarks maxcomharmony

Po telefonie nawigujemy korzystając z autorskiego launchera Maxcom, który jest bardzo sensownie zaprojektowany. Wszystkie zakamarki telefonu są bardzo czytelne, a ikony odpowiednio duże.

Na ekranie głównym mamy tylko widżet godziny, pogody i daty oraz podstawowe ikony takie jak Sklep Play, Aparat czy folder z usługami Google. W docku natomiast znajdziemy trzy duże ikony prowadzące do dialera, wiadomości oraz szuflady z aplikacjami.

DSC 9099

Smart-telefon stacjonarny

No to teraz pomówmy o tym, co jest w tym telefonie wyjątkowego. Po pierwsze, są to akcesoria, a raczej konkretnie jedno z nich. Jest to stacja dokująca! Na początku może się to wydawać absurdalne, ale gdy ponownie spojrzymy na Harmony przez pryzmat docelowego użytkownika, to wszystko stanie się jasne. Będzie to ktoś, kto przez większość życia używał telefonu stacjonarnego i będzie miał w związku z tym szereg przyzwyczajeń.

DSC 9087

Dzięki stacji dokującej telefon może przejąć rolę telefonu stacjonarnego. Jest to dobrze pomyślane, bo senior to nie nastolatek, który bez telefonu w ręku nie wytrzyma kilku minut, a gdy nie ma go w kieszeni, to czuje się, jakby był bez nogi. Harmony może spokojnie czuwać sobie w stacji dokującej wiele godzin i służyć tylko wtedy, gdy go naprawdę potrzebujemy.

Sterowanie z poziomu komputera

Poza stacją dokującą, Harmony oferuje jeszcze jedną, wyjątkową rzecz. Jest to usługa, która pozwala na sterowanie telefonem z poziomu komputera, a konkretnie specjalnie na tę okazję przygotowanego portalu.

Przechodząc na stronę remote.maxcom.pl i po wcześniejszym aktywowaniu usługi z poziomu telefonu, otrzymujemy dostęp do kontaktów, alarmów, a co najciekawsze, również do lokalizacji telefonu.

2019-03-27

Bezpośrednio na tej stronie możemy zlokalizować nasz telefon, a także włączyć jego dzwonek, co jest szczególnie przydatne, gdy nie możemy go znaleźć. Oczywiście opcje lokalizacji telefonu są też domyślnie dostępne w ramach systemu Android. Ponownie jednak przypominam o docelowym użytkowniku - dla niego skorzystanie z tej funkcji może być o wiele wygodniejsze.

Ponad to, z poziomu tego serwisu, możemy też zarządzać poszczególnymi ustawieniami telefonu, takimi jak głośność, jasność ekranu, czy czas jego wygaszenia.

Maxcom reklamuje również funkcję pomocnika, która ma pozwolić na przejęcie zdalnej kontroli nad telefonem z poziomu serwisu po to, by nasi bliscy mogli pomóc nam w jego obsłudze. Jednak na razie jedyne co ta funkcja oferuje, to komunikat, że już niedługo będzie dostępna. Jak długo będziemy musieli na to czekać? Trudno powiedzieć.

Bateria

Bateria to kolejny charakterystyczny element. Jest ona bowiem wymienna, choć niestety posiada dosyć skromną pojemność 2200 mAh. Wystarcza to na jeden dzień użytkowania, ale trzeba ponownie zwrócić uwagę na sposób, w jaki ten telefon będzie najczęściej wykorzystywany. Użytkownik nie odczuje problemów z baterią, bo telefon większość dnia spędzi najprawdopodobniej w stacji dokującej.

DSC 9107

Na koniec przyjrzymy się aparatowi, który w sumie można równie dobrze przemilczeć. Jest to moduł wyciągnięty żywcem z przeszłości i sprawdzi się chyba tylko w najprostszych zadaniach. 8 MP to główny aparat, który sprawuje się po prostu przeciętnie. Z przodu z kolei mamy zawrotne 2 MP, ale to akurat aż tak nie boli, bo szczerze wątpie, by senior bardzo często "strzelał selfiaki".

Jakość zdjęć możecie sami ocenić, oglądając próbki wykonane podczas testów. Sytuację nieco ratuje dostępna opcja HDR.

IMG 20190303 120018

IMG 20190303 170731

IMG 20190303 171105

IMG 20190303 170829

IMG 20190303 171248

Maxcom Harmony to świetny dziadko-fon... ale średnio opłacalny

Ten telefon to taki swoisty pomost - jest to smartfon, który udaje zwykły telefon, albo raczej zwykły telefon, który udaje smartfona. Jako typowy użytkownik Androida, nie wyobrażam sobie używać tego telefony na co dzień. No chyba że jako telefon zapasowy, a i w tym przypadku mam mnóstwo lepszych alternatyw. No i to jest największy problem, jaki mam z tym telefonem.

DSC 9108

Producent wycenił go na 699 zł... W takiej samej cenie kupimy choćby Motorolę Moto G7 Play, która pod każdym względem jest lepszym telefonem. Wszystkie wartości dodane, takie jak prosty launcher, stacja dokująca, czy zarządzanie z poziomu komputera... to wszystko można zapewnić za pośrednictwem aplikacji zewnętrznych dostępnych za darmo w Sklepie Play oraz dodatkowych akcesoriów.

Nie da się ukryć, że Harmony spełnia zadanie narzucone mu przez producenta bez zarzutu. Ale pełnowartościowych alternatyw jest dużo więcej, co stawia Maxcoma w kiepskim świetle. Doceniam ideę, ale została ona wyceniona stanowczo za wysoko.

TP-Link Deco M9 Plus - test domowego systemu Wi-Fi MeshTP-Link Deco M9 Plus - test domowego systemu Wi-Fi Mesh

$
0
0
TP-Link Deco M9 Plus 7
Koniec z martwymi strefami Wi-Fi? Sprawdźmy.

Nie tak dawno miałem okazję testować TP-Link Deco M5. To urządzenia, które pozwalają stworzenie sieci typu Mesh. W tym artykule poznacie Deco M9 Plus. Sprawdźmy, czy warto dopłacić dość dużą kwotę do tego modelu.

Co to jest sieć Mesh?

Sieć Mesh to po prostu siatka. W prosty sposób można wyjaśnić to tak, że urządzenia pracujące w tej technologii łączą się ze sobą, a przy okazji nie potrzebują punktu dostępowego. Dla porównania, jeśli chcecie zwiększyć zasięg sieci za pomocą repeatera musicie także posiadać router, który będzie wysyłał i odbierał sygnał internetowy. Urządzenia pracujące w sieci Mesh są zbudowane tak, że nie potrzebny jest punkt bazowy, ponieważ każde z nich takowy posiada.

Krótko mówiąc, nie ma znaczenia do którego z nich podłączymy przewód internetowy, ponieważ tak czy inaczej kolejne elementy automatycznie podłączą się do pierwszego z nich tworząc siatkę, a więc sieć Mesh. To świetne rozwiązanie dla osób, które nie do końca znają się na budowie sieci, aczkolwiek chcą zwiększyć zasięg Wi-Fi np. w domu czy biurze. Co ciekawe, w przyszłości, gdy zasięg nie będzie już dla nas wystarczający możemy dokupić kolejne urządzenia, a te automatycznie podłączą się do sieci.

2019-04-14 130959

Idealny w dużych domach

Dlaczego nie jest potrzebna konfiguracja? To dlatego, że TP-Link Deco M9 Plus (jak i cała seria Deco) działa dzięki technologii MU-MIMO (ang. Multi User Multiple Input Multiple Output). Urządzenia komunikują ze sobą wykorzystując do tego fale 2,4 GHz oraz 5 GHz jednocześnie. Nie ma więc mowy o “blokowaniu” jednego z pasm. System automatycznie rozdziela przesył danych tak, aby w optymalnie wykorzystywać łącze.

Kolejną zaletą korzystania z sieci Mesh jest tak zwany płynny roaming. Wszystkie urządzenia, które pracują razem tworzą jedną sieć Wi-Fi. Dzięki temu przełączanie się pomiędzy nimi nie wymaga naszej ingerencji. Tak naprawdę nawet nie wiemy kiedy korzystamy z jednego urządzenia, a kiedy z drugiego. W praktyce kiedy np. pobieramy jakiś plik na urządzenie mobilne, bądź po prostu przesyłamy strumieniowo wideo lub audio nie musimy martwić się tym, że nagle połączenie zostanie zerwane. Podobnie wygląda kwestia awarii jednego z urządzeń. Jeśli jeden z routerów nie będzie pracował oprogramowanie przekieruje transfer do innych urządzeń. Dzięki temu nie utracimy połączenia. Oczywiście, jeśli będziemy w zasięgu tych pozostałych routerów.

2019-04-14 131520

Koniec z martwymi strefami Wi-Fi

Krótko mówiąc sieć Mesh będzie świetnym rozwiązaniem w gospodarstwach domowych o dużej powierzchni. Dzięki instalacji takiego rozwiązania nie będziemy musieli martwić się o tak zwane martwe strefy sieci Wi-Fi, a to dlatego, że urządzenia potrafią pokryć siecią dom o powierzchni do 400 metrów kwadratowych.

Jak już wcześniej wspomniałem, jeśli będziecie chcieli rozbudować sieć, bo wymagacie jeszcze większego zasięgu wystarczy dokupić kolejne urządzenia. Co ciekawe, system Deco firmy TP-Link potrafi obsłużyć aż… sto urządzeń!

Trzy pasma? Jak to?

Osoby znające się chociaż trochę na budowie sieci internetowej doskonale wiedzą, że większość sieci korzysta z jednego (2,4 GHz), ewentualnie dwóch pasm Wi-Fi (2,4 GHz i 5 GHz). Skąd więc pomysł TP-Link na trzy pasma? Sieć Wi-Fi AC2200, w przypadku, gdy ruch sieciowy będzie wzmożony wykorzysta nie tylko 5G_1 (867 Mb/s), a także rezerwowego łącza 5G_2 (również 867 Mb/s) oraz 2,4G (400 Mbps). Dzięki temu, nawet przy dużym obciążeniu prędkość urządzeń powinna przekraczać 1000 Mb/s. To świetne rozwiązanie dla osób, które korzystają ze światłowodu.

Jak radzić sobie z problemami z zasięgiem?

Jakość sygnału sieci Wi-Fi zależy od wielu czynników. Jeśli mieszkamy w bloku problemem może być duża ilość routerów (większość mieszkań posiada zainstalowany sprzęt do sieci bezprzewodowej), które korzystają z takich samych fal. Może to być także kwestia konstrukcji budynku. Im większa ilość grubych ścian, tym sygnał będzie słabszy. O tym jak radzić sobie w domowych warunkach z poprawą sygnału pisałem już przy okazji testu innego urządzenia wykorzystującego sieć Mesh. Aby nie powtarzać tego samego odsyłam do recenzji TP-Link Deco M5.

Specyfikacja techniczna

TP-Link Deco M9 Plus korzysta z chipsetu Qualcomm IPQ 4019. Sprzęt wyposażony jest w czterordzeniowy procesor wykonany w architekturze ARM. Częstotliwość pracy zegara wynosi 717 MHz. Urządzenie posiada także 512 MB pamięci RAM, a także 4 GB pamięci eMMC Flash. Średnica jednego routera wynosi 144 mm, natomiast jego wysokość 46 mm.

TP-Link Deco M9 Plus 1

Bohater testu oferuje sześć anten Wi-Fi, jedną ZigBee oraz jedną Bluetooth. Urządzenie oferuje standardy bezprzewodowe takie jak IEEE 802.11 ac/n/a @ 5 GHz, IEEE 802.11 b/g/n @ 2,4 GHz, a także Bluetooth 4.2 oraz ZigBee HA1.2.

Sprzęt oferuje standardowe bezpieczeństwo transmisji bezprzewodowej: WPA-PSK/WPA2-PSK oraz protokoły IPv4, a także IPv6.

Aby móc obsługiwać oprogramowanie musimy posiadać smartfon lub tablet z iOS 8.0 lub nowszym bądź Androida 4.3 lub nowszego. Wymagane jest także Bluetooth w wersji 4.2 lub nowszej. Deco M9 Plus może pracować w temperaturach od 0 do 40 stopni Celsjusza. TP-Link HomeCare posiada wbudowaną kontrolę rodzicielską, oprogramowanie antywirusowe oraz funkcję QoS. Sprzęt oferuje trzy lata gwarancji.

TP-Link Deco M9 Plus 5

TP-Link Deco M9 Plus - zawartość opakowania

Osoby czytające moją recenzję Deco M5 mogły dostrzec, że bardzo pozytywne wrażenie wywarło na mnie to, jak zapakowano urządzenie. Co prawda bohater recenzji jest podobnie zapakowany, jednak to już nie jest to samo, co w przypadku poprzedniego urządzenia. Oczywiście nie uznaję tego za wadę, ponieważ dobrze wszyscy wiemy, że chodzi o to, by Deco M9 Plus działał dobrze, a nie był ładnie zapakowany.

W opakowaniu znajdziemy:
  • dwa urządzenia TP-Link Deco M9 Plus
  • jeden przewód LAN zakończony wtyczkami RJ-45
  • dwa zasilacze oferujące napięcie wyjściowe 12V 2A
  • instrukcję obsługi w 37 językach, w tym w polskim

TP-Link Deco M9 Plus 2

Warto odnieść się do samej dokumentacji. O ile liczba języków, w jakich otrzymujemy “instrukcję obsługi” jest imponująca, o tyle tak naprawdę wiele z niej nie wywnioskujemy. Producent informuje o tym, by pobrać aplikację (dodany jest kod QR).

TP-Link Deco M9 Plus 3

Dowiadujemy się z niej także o tym, co oznacza dany kolor diod. W przypadku dalszych pytań musimy odwiedzić stronę producenta lub uruchamiając aplikację Deco. Tak krótka instrukcja obsługi nie jest niczym zaskakującym, ponieważ to właśnie oprogramowanie jest samo w sobie poradnikiem jak przeprowadzić poprawnie instalację, a następnie skonfigurować sieć Mesh wykorzystując do tego urządzenia TP-Link Deco M9 Plus.

Wygląd zewnętrzny

Urządzenia praktycznie nie różnią się od tych, które testowałem poprzednim razem. Na samej górze umieszczono diodę informującą o stanie pracy. Deco M9 Plus pokrywa biały plastik. Góra to mat, boki są błyszczące. Ciekawy wygląd urządzenia nie jest przypadkowy. To dlatego, że producent chce, abyśmy umieścili Deco M9 Plus w widocznym miejscu, a nie chowali go gdzieś głęboko. Dzięki temu uzyskamy o wiele lepszą jakość połączenia, a przy okazji zyskamy ładny element dekoracyjny (oczywiście kwestia gustu, aczkolwiek mi się M9 Plus podoba).

TP-Link Deco M9 Plus 4

Największą różnicą w porównaniu do Deco M5 są porty. Oprócz dwóch gigabitowych portów Ethernet LAN/WAN znajdziemy także USB 2.0 (którego… nie można używać) oraz osobny port zasilania. Poprzednio testowane rozwiązanie posiadało tylko dwa porty LAN oraz gniazdo USB-C do zasilania.

TP-Link Deco M9 Plus 10

Konfiguracja Deco M9 Plus

Pierwsze uruchomienie Deco M9 Plus, a następnie tworzenie sieci Mesh wygląda tak samo jak w przypadku M5. Przede wszystkim pobieramy aplikację Deco, która dostępna jest w App Store (iOS) jak i w Sklepie Play (Android). Następnie przechodzimy przez kolejne etapy konfiguracji.

Tak naprawdę użytkownik nie robi nic oprócz podłączenia wtyczki do gniazdka i do źródła internetu. Wszystko dzieje się automatycznie. Oprogramowanie znajduje połączenie sieciowe, samo ustala adresy IP, bramy, maski i tak dalej. Nam pozostaje jedynie ustalenie nazwy sieci Wi-Fi oraz hasła. Tak naprawdę na tym kończy się nasza praca.

2019-04-14 125826
2019-04-14 125918

Co ciekawe, dodanie nowego urządzenia do sieci Mesh również jest automatyczne. Wybieramy jedynie w aplikacji jaki jest to model, a następnie… czekamy, aż program zrobi wszystko za nas.

2019-04-14 130056

Oprogramowanie Deco

Warto zauważyć, że możliwość obsługi sieci Mesh nie kończy się na zapisaniu hasła do sieci Wi-Fi, czy dodaniu kolejnego urządzenia. Użytkownik może następnie zająć się personalizacją ustawień tak, by dostosować sieć do swoich potrzeb. Możemy między innymi uruchomić oprogramowanie antywirusowe (dostarczane przez TrendMicro).

Istnieje możliwość ustawienia priorytetu dla konkretnej opcji dzięki funkcji QoS. Można także uruchomić kontrolę rodzicielską by np. zablokować dostęp do konkretnych stron bądź odciąć od sieci naszą pociechę w nocy. Oprogramowanie pozwala także na test prędkości naszego internetu.

Bardziej zaawansowani użytkownicy mogą aktywować adresację IPv6, uruchomić dodatkową sieć dla gości, przekierowywać porty czy włączyć DDNS. Można także wyłączyć diodę LED, która może nie tylko irytować, ale dla wielu osób psuć estetykę urządzenia.

TP-Link Deco M9 Plus 9

Testy praktyczne

Producent deklaruje, że już dwa urządzenia pozwolą na pokrycie domu o powierzchni do 400 metrów kwadratowych siecią Wi-Fi. Jeśli będziemy potrzebowali większego zasięgu możemy podłączyć kolejne routery. Maksymalna ilość, jaką obsługiwać może system Deco wynosi... sto urządzeń. Jak widać, mamy więc spore pole do popisu.

TP-Link Deco M9 Plus pozwala na działanie trzech pasm sieci bezprzewodowej. Łączna prędkość wynosi 1,5 Gb/s, a więc możemy śmiało powiedzieć, że ten typ idealnie sprawdzi się u osób posiadających łącze światłowodowe.

Tak jak w przypadku testu M5, tak i TP-Link Deco M9 Plus został sprawdzony w budynku o powierzchni wynoszącej 60 metrów kwadratowych. Jako, że takie mieszkanie nie robi na urządzeniu żadnego wrażenia zrobiliśmy test pojedynczego urządzenia, a następnie sieci składającej się z dwóch routerów. W porównaniu do poprzedniego testu zmieniliśmy jednak rozmieszczenie urządzeń co widać na załączonym zrzucie mieszkania.

TP-Link Deco M9 Plus 125128

Deco M9 Plus był na początku przetestowany pod kątem siły sygnału, jak i podczas kopiowania pliku (1 GB) na pasmach 5 GHz oraz 2,4 GHz. Wyniki, które widać na wykresach są uśrednione. Każdy test przeprowadzaliśmy po trzy razy w różnych godzinach.

2019-04-14 125158

2019-04-14 125207

2019-04-14 125221

Warto jeszcze dodać, że testowane urządzenie współpracuje z systemem smart home Alexa. Co prawda nie jest to produkt mocno popularny w naszym kraju, jednak warto o tym wspomnieć.

Podsumowanie

TP-Link Deco M9 Plus udowadnia, że konfiguracja zaawansowanej sieci wcale nie musi być taka trudna. Wystarczy kilka kliknięć abyśmy mogli cieszyć się produktem skrojonym idealnie pod nasze potrzeby.

Oczywiście osoby, które korzystają z Internetu w niewielkich pomieszczeniach tak naprawdę nie wykorzystają w pełni możliwości sieci Mesh. Nie oszukujmy się, urządzenia takie jak Deco M9 Plus spiszą się w naprawdę dużych przestrzeniach (np. w dużych biurach open space) bądź w dużych domach.

Jeśli więc chcecie w prosty sposób sprawić, by sieć Wi-Fi trafiała do każdego zakątka waszego gospodarstwa domowego M9 Plus będzie idealnym wyborem. W innych przypadkach lepiej skorzystać z pojedynczego routera, ponieważ cena bohatera tego testu nie jest najniższa.

TP-Link Deco M9 Plus 8

Za komplet dwóch urządzeń musicie zapłacić około 1400 zł (w zależności od sprzedawcy). Z jednej strony jest to wysoka cena, jednak patrząc na możliwości jakie oferuje sieć Mesh w szybki sposób zmieniamy naszą opinię. Uważam, że jak najbardziej M9 Plus jest warty wydania takiej kwoty, szczególnie, gdy posiadamy duży dom bądź biuro i chcemy by transfer danych przebiegał bezproblemowo.


Wybór Redakcji Instalki.pl - Dobry Produkt Produkt otrzymał wyróżnienie "Dobry Produkt".

Redmi Note 7 - test "króla opłacalności" od XiaomiRedmi Note 7 - test "króla opłacalności" od Xiaomi

$
0
0

redmi note 7 11
Nowa odsłona popularnej serii.

Redmi Note 7 to pierwszy model wydany nie przez Xiaomi, a przez niezależną markę Redmi. Dla nas Polaków jest to również historyczny moment, bowiem telefon miał swoją polską premierę, która wskazuje, że nasz rynek jest ważny dla chińskiego producenta. Sprawdźmy więc, czy “Redmi lepsze”.

Redmi Note 7Specyfikacja
Procesor i grafika Snapdragon 660
Adreno 512
Pamięć RAM 4 GB LPDDR4X
Pamięć masowa 64 GB
Możliwość rozbudowy pamięci Tak, max. 256 GB
Wyświetlacz 6.30'' LCD IPS
Rozdzielczość 1080 x 2340 pikseli, 409 PPI
Czujniki i dodatki Czytnik linii papilarnych, Czujnik zbliżenia,
Czujnik, Czujnik grawitacyjny, Żyroskop, Czujnik światła
Akumulator 4000 mAh
Aparat fotograficzny 48 + 5 Mpx (f. 1.8) - tył
 13 Mpx - przód
System operacyjny Android 9.0
Transmisja danych GSM / CDMA / HSPA / LTE
Łączność i lokalizacja Wi-Fi 802.11 b/g/n/ac Dual Band, Bluetooth 5.0, GPS,
A-GPS, IrDA
Złącza USB-C
Wejście słuchawkowe Jack 3.5mm
Typ karty SIM nano SIM + nano SIM
Wymiary 159.21 x 75.21 x 8.10 mm
Masa 186 g

Wygląd i pierwsze wrażenia

Trzeba przyznać, że Redmi zaczął z wysokiego “c”. Parametry Note 7 są wręcz znakomite jak na telefon do 1000 zł. Testowany egzemplarz jest wyposażony w procesor Snapdragon 660, 4 GB pamięci RAM oraz 64 GB pamięci na dane. Smartfon występuje w sumie w trzech wariantach - 3/32, 4/64 oraz 4/128 GB - za które zapłacimy opdowiednio 799, 899 i 999 zł. Krótko mówiać - cena jest bardzo atrakcyjna.

Co ciekawe seria Redmi Note odświeżyła swój dotychczasowy design, który towarzyszył nam od kilku lat. Mam tu na myśli metalową obudowę i lekko zaokrąglony panel tylny. Tym razem producent postawił na szklane “plecki” i plastikową ramkę, która w wyrazisty sposób oddziela front od obudowy.

Czy to zmiana na lepsze? Trudno powiedzieć, gdyż wiele osób pokochało serię Redmi Note m.in. za trwałą i metalową obudowę. Z drugiej strony Note 7 zyskał elegancki wygląd, który z pewnością przypadnie do gustu wielu użytkownikom.

redmi note 7 2

Jakość wykonania telefonu jest bardzo dobra.  Tutaj Redmi… a właściwie Xiaomi nigdy nie zawodziło. Absolutnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Producent dodatkowo pokrył obie tafle szkła warstwą Gorilla Glass 5 generacji oraz, jak deklaruje, wzmocnił rogi urządzenia.

redmi note 7 3

Sporą zmianą w stosunku do Note 6 jest nowy kształt notcha, który zmniejszono do tzw. łezki, a nad nim znajdziemy głośnik do rozmów. Ramkom wokół ekranu daleko do tych z flagowców. Natomiast diodę powiadomień znalazła swoje miejsce nie nad, ale pod ekranem.

redmi note 7 4

Standardowo boczne przyciski umieszczono na prawej krawędzi. Zarówno ich skok jak i rozmieszczenie jest poprawne. Po przeciwnej stronie ulokowano hybrydowy slot na karty nanoSIM i mircoSD. Z kolei górną ramkę zarezerwowano dla wciąż pożądanego minijacka oraz diodę podczerwieni. U dołu znajdziemy port USB typu C (nareszcie!) oraz głośnik multimedialny.

redmi note 7 5

redmi note 7 6

Z tyłu bez zmian, telefon wyposażono w podwójny aparat wraz z diodą LED, czytnik linii papilarnych, a u dołu mamy logo producenta czyli “Redmi by Xiaomi”.

redmi note 7 7

Wyposażenie telefonu ograniczono do minimum. W zestawie znajdziemy ładowarkę 2A z kablem USB oraz silikonowe etui.

redmi note 7 8

Ekran

Ekran o przekątnej 6,3-cala wykonano w technologii IPS. Rozdzielczość wyświetlacza wynosi 1080 x 2340 px, co przekłada się na 409 ppi. Note 7 ma ładne kolory, przyzwoity kontrast oraz bardzo dobrę katy widzenia. Pod tym względem seria niewiele się zmieniła. Także maksymalna i minimalna jasność nie zawodzi.

redmi note 7 9

Nie zabrakło również możliwość korekcji wyświetlania kolorów, trybu czytania, ale sporym minusem jest brak opcji zamaskowania notcha.

redmi note 7 10

Podzespoły i wydajność

Za wydajność urządzenia odpowiada wspomniany już procesor Snapdragon 660 wsparty przez 4 GB pamięci RAM. Obsługa przeglądarki, Facebook i innych mediów społecznościowych nie są żadnym wyzwaniem dla tego telefonu. W czasie użytkowania nie zanotowałem żadnych przycięć animacji, czy wolnego działania. Jest po prostu bardzo dobrze.

Note 7 w przypadku gier też nie ma czego się wstydzić. Redmi bez problemu poradzi z większością gier, a tylko w tych najbardziej wymagających przypadkach będziemy musieli obniżyć nieco detale.

W swoim zwyczaju wybrałem do testów PUBG oraz Asphalt 9. W obu przypadkach możemy liczyć na płynną i bezproblemową grę. Równocześnie telefon nie ma skłonności do grzania się, więc nie ma problemu z dłuższą rozgrywką.

redmi note 7 11

Warto wspomnieć funkcji przyspieszania gier, która m.in. ograniczy synchronizację w tle, automatycznie wyczyści pamięć podręczna, zablokuje przyciski, itp.

redmi note 7 26

Wydajność testowane modelu w swojej kategorii cenowej wypada bardzo dobrze. Poniżej przedstawiam wyniki uzysakne w popularnych benchamrka, czyli Antutu oraz PC Mark.

redmi note 7 12

Oprogramowanie

Redmi Note 7 działa w oparciu o Androida 9 oraz nakładkę MIUI w wersji 10.2. Osobiście jest fanem tej modyfikacji, która wygląda bardzo ładnie, a jednocześnie oferuje wiele funkcji. Ogólnie trudno jest mi cokolwiek zarzucić. Wyjątkiem jest częste ubijanie aplikacji działających w tle, ale i to możemy skonfigurować.

redmi note 7 13

W czasie testów nie doświadczyłem żadnych problemów z oprogramowaniem. System działa szybko i stabilnie.

Niska cena telefonów Redmi wiążę się z jedną niedogodnością. Mianowicie reklamy, na które możemy trafić w ustawieniach czy w aplikacjach systemowych. Szczerze powiedziawszy nie jestem w stanie powiedzieć czy choć raz na nie trafiłem. A jeśli tak, to kompletnie nie zwróciłem na nie uwagi.


Multimedia

Głośnik do rozmów jest raczej przeciętny, ale jednocześnie spełnia swoje zadanie i trudno wymagać lepszej jakości rozmów w tej cenie. Podobnie ma się głośnik multimedialny, który gra płasko i niczym się nie wyróżnia.

redmi note 7 14

Co do WiFi i GPS - nie mam żadnych zastrzeżeń. Oba moduły działają szybko i sprawnie.

Dla wielu użytkowników brak NFC może być ogromną wadą omawianego telefonu.  Być może producent zmieni zdanie przy okazji premiery Redmi Note 8.

Aparat

Redmi Note 7 wyposażono w podwójny aparat główny. I tutaj muszę wyjaśnić jedną kwestię. Producent chwali się, że jeden z sensorów ze światłem f/1.8 ma 48 Mpx matrycę. Jest to spore niedopowiedzenie, ponieważ sensor od Samsunga domyślnie łączy cztery piksele w jeden. W rezultacie uzyskujemy 12 Mpx fotografie. Jedynie w trybie profesjonalnym możemy wykonać zdjęcia w deklarowanej rozdzielczości, ale właściwie nie zauważyłam żadnej poprawy jakości zdjęć, a jedynie większy rozmiar pliku.

Po mimo tej wpadki należy oddać, że Note 7 wykonuje bardzo ładne zdjęcia. Ostrość, detale, kolory i kontrast - każdy z tych elementów wypada całkiem nieźle i trudno będzie nam znaleźć nowy smartfon za 900 zł, który wpadnie lepiej od testowanenego smartfona.

redmi note 7 15

redmi note 7 16

redmi note 7 18

redmi note 7 19

redmi note 7 17

Producent chwali się również trybem nocnym, i tym razem nie mija się z prawdą. Oczywiście do flagowców jeszcze sporo brakuje, tak mimo wszystko mamy szansę wykonać dobre zdjęcie nocne bez użycia statywu.

Podoba mi się też, że źródła światła są mniej prześwietlone, niż w przypadku trybu automatycznego. Jednak ostrzegam, że w przypadku małej ilości światła, zdjęcia te będę charakteryzowały się sporym szumem.

redmi note 7 20

redmi note 7 21

redmi note 7 22

13 Mpx aparat na froncie pozytywnie zaskakuje. Za jego pomocą wykonanym naprawdę ładne zdjęcia, które mają dobrze odwzorowane kolory i są pełne detali. Nawet tryb portretowy daje radę z odcięciem tła.

redmi note 7 24

redmi note 7 23

Za pośrednictwem Note 7 nagramy filmy w Full HD w 30 lub 60 klatkach. Na minus jest brak rozdzielczość 4k. Nagrania za dnia prezentuję się dobrze, a jedynie do czego mogę się przyczepić jest cyfrowa stabilizacja, która powoduje, że klip trzęsie się trochę jak galareta. Na plus są również nocne nagrania, które są płynne, ale niestety bardzo zaszumione.

Wszystkie zdjęć oraz wideo wykonane za pomocą Redmi Note 7 znajdziecie na naszym dysku Google.

Bateria

Akumulator w serii Note był zawsze jego mocną stroną. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego modelu, gdzie bateria o pojemności 4000 mAh zapewni nam do dwóch dni intensywnej pracy.

Choć mam delikatne wrażenie, że Note 5 radził sobie nieco lepiej na tym polu. W każdym razie możemy liczyć na wynik 6-7 godzin na włączonym ekranie w trybie mieszanym (LTE + WiFi).

redmi note 7 25

Naładowanie smartfona 2 amperową ładowarką z zestawu zajmuje 2 godziny i 15 minut. Wielka szkoda, że producent nie pokusił się o mocniejszą ładowarkę, gdyż Redmi Note 7 wspiera technologię Quick Charge 4.

Podsumowanie

Redmi Note 7 to kompletne urzadzenie, które charakteryzuję się znakomitym stosunkiem jakosci do ceny. Za 899 zł (sprawdź najlepsze ofertyotrzymujemy świetnie wyposażony smartfon, z ładną obudową, dobrymi aparatami i pojemną baterią. Do pełni szczęscia zabrakło NFC, ale do tego już się chyba przyzwyczailiśmy.

Absolutnie nie dziwi mnie wrzawa wokół Redmi Note 7, bo to bardzo dorba słuchawka. Jednak nie skreślałbym modelu Redmi Note 5, ponieważ tak naprawdę niewiele odstaje od swojego młodszego brata, a nawet niektóre jego elemtny mogą bardziej przekonać kupującego, jak choćby metalowa obudowa czy brak notcha. Jak to często bywa decydująca będzie cena, a tak jak na razie niewiele spadła.

ZaletyWady
Odświeżony design Plastikowa ramka
Bardzo dobra wydajność Brak NFC
Dobre apraty i tryb nocny Potencjalne reklamy w systemie
Czas pracy
Złącze minijack
USB typu C
Znakomita cena

Bentley wśród komputerów z Windowsem 10? Testujemy Surface Pro 6Bentley wśród komputerów z Windowsem 10? Testujemy Surface Pro 6

$
0
0
surface8
Sprawdź recenzję najnowszego komputera od Microsoftu.

Surface Pro to komputer, który trudno jest zdefiniować, bo jest on jedyny w swoim rodzaju. To jest z jednej strony zaleta, ale niektórzy mogą traktować to jako wadę. Mimo wszystko trzeba przyznać, że Microsoft zdołał wytyczyć pewne standardy na rynku urządzeń 2w1.

Choć początkowo sam pomysł stworzenia linii Surface, wydawał się nieco chybiony, to czas zweryfikował obawy. Forma uniwersalnego tabletu z Windows 10 przetrwała tę próbę, a pomysł zaadoptowała nawet konkurencja.

Bo Surface Pro to trochę tablet, a trochę jednak komputer i to jest w nim właśnie tak kontrowersyjne. Ale to nie wszystko. Jest jeszcze jedna, niezwykle istotna rzecz - cena. Krótko mówiąc, Microsoft każe sobie SŁONO zapłacić za markowany logiem Microsoftu tablet.

Rozczarowanie czy hit?

Surface Pro śmiało można go określić flagowym okrętem rodziny Surface, w skład której wchodzą jeszcze Surface Laptop, Surface Book 2, Surface Go, Surface Studio oraz typowo korporacyjne rozwiązanie, czyli Surface Hub. No i faktycznie taki jest, bo łączy wiele cech pozostałych urządzeń.

Surface Pro jest nestorem całej rodziny, a jego 6-ta odsłona, zaprezentowana w październiku zeszłego roku okazała się dla wielu sporym rozczarowaniem. Dlaczego? Przez ostatnie dwa tygodnie testowałem Surface Pro 6 i postaram się to wyjaśnić.

Od razu powiem wprost, dla mnie Pro 6 wielkim rozczarowaniem nie jest, choć przyznam, że oglądając relację z październikowej konferencji, miałem nadzieję na sporą torpedę i spektakularne nowości. Tymczasem otrzymaliśmy zwykły lifting tego, co jest już dostępne na rynku od ponad 4 lat.

Bo prawda jest taka, że gdy ustawimy obok siebie Surface Pro 4, Surface Pro 2017 oraz Surface Pro 6, to naprawdę trudno będzie je na pierwszy rzut oka odróżnić. Są praktycznie identyczne!

Patrzcie Państwo, nowy kolor!

Zdecydowanie największym hitem jest tutaj... nowy, czarny kolor. Fajna rzecz, ale nie na to wszyscy czekaliśmy. Co więcej, czarny kolor nie jest dostępny w podstawowej wersji, z dyskiem 128 GB. Jeśli chcemy czerń – musimy dopłacić do wersji z 256 GB.

Surface Pro 6

Z wyglądu to po prostu „ziew”. Za to w środku dzieje się naprawdę sporo. Egzemplarz, który ja miałem przyjemność testować, posiada następującą specyfikację: czterordzeniowy procesor Intel Core i5 8250U, 8GB RAM oraz 256 GB SSD. Za grafikę odpowiedzialny jest zintegrowany układ Intel UHD 620.

Pro w nazwie może sugerować, że jest to sprzęt przeznaczony dla profesjonalistów i faktycznie w wielu profesjonalnych scenariuszach nawet ta podstawowa specyfikacja sprawdzi się doskonalone. Dla bardziej wymagających jest jeszcze opcja z procesorem i7, która zapewni odpowiedni zapas mocy do najbardziej wymagających zadań.

Pod względem dostępnym portów, to również jest dokładnie to samo, co w poprzednich generacjach. Mamy więc jeden pełnowymiarowy port USB 3.1, złącze Surface, gniazdo słuchawkowe, slot kart microSD oraz Mini Display Port. Po co?

Surface Pro 6

Nie mnie pytajcie tylko decydentów w Redmond. Microsoft poszedł po linii najmniejszego oporu i postanowił nie wprowadzać do Pro 6 żadnego nowego portu. Nie doczekaliśmy się ani USB-C, ani tym bardziej Thunderbolt 3

Czarny jest szybszy

Wspomniane wyżej parametry sugerują, że komputer to przyzwoity średniak, który pozwala na komfortową pracę z większością programów. No ale komfort jest to pojęcie względne, więc wypada przedstawić trochę cyferek.

PCMark Surface Pro 6

Przeprowadziłem kilka testów wydajności, by jasno i bezstronnie ocenić osiągi najnowszego Surface Pro. Wykorzystałem w tym celu trzy ogólnodostępne benchmarki. Pierwszy z nich - PCMark, ocenia całokształt i w tym teście Surface Pro 6 uzyskał wynik 3503, co jest całkiem w porządku.

Cinnabench Surface Pro 6

Następnie sprawdziłem osiągi samego procesora, za pomocą testu Cinebench i tutaj Surface uzyskał wynik 571. Potem przyszła pora na sprawdzenie osiągów karty graficznej Intel UHD. Nie spodziewałem się tutaj rewelacji i wynik na poziom 415 nie zaskoczył.

3DMark Surface Pro 6

Wydajność swoją drogą, a Surface Pro 6 to przecież urządzenie mobilne i jest stworzony do pracy w terenie. Pomaga tutaj charakterystyczny kick-stand, czyli podstawka Surface, oraz wyjątkowo jasna matryca, która ułatwia pracę z komputerem na dworze.

Jednak kluczową cechą jest tutaj długi czas pracy na baterii i tutaj szóstka naprawdę daje radę. Udało się to między innymi dzięki energooszczędnemu procesorowi ósmej generacji Intela, który może być chłodzony pasywnie. Tak więc w Pro 6 nie uświadczymy wentylatora, a tablet jest całkowicie bezłogośny.

Surface Pro 6

Microsoft obiecuje 13,5 godziny na jednym ładowaniu i z mojego doświadczenia, jest to jak najbardziej możliwe. Przy bardziej wymagających zadaniach, czas ten wynosi około 7-8 godzin i jest to nadal bardzo dobry wynik. Wychodząc do pracy, możemy śmiało zapomnieć o ładowarce.

Okej, testy wydajności i baterii swoją drogą, a jak prezentują się realia? No tutaj muszę przyznać, że nie mam do Surface Pro 6 absolutnie żadnych zarzutów. Komputer działa piekielnie szybko i responsywnie. Bez grama ściemy powiem, że Surface Pro 6 to wzorcowy komputer, na którym Windows 10 działa najlepiej. Miałeś kiedyś problemy z Dziesiątką? Kup Surface’a, a problemy magicznie znikną.

Surface Pro to najlepszy komputer z Windows 10

Jest to jedna z największych zalet tego komputera – optymalizacja. Microsoft jest wstanie z Surface zrobić to, co Apple ze swoimi Makami. Ponieważ jest to jego autorski sprzęt, to gigant może dopasować do niego system wręcz perfekcyjnie.

Surface Pro 6

Surface Pro 6

Każda aplikacja, którą uruchomiłem, włączała się błyskawicznie i działała bez zarzutu. Nieistotne czy był to Photoshop, Google Chrome czy Word. Jedynie w grach Surface poległ, ale tego się spodziewałem. Aczkolwiek starsze tytuły, takie jak nieśmiertelny Skyrim czy CS:GO, są absolutnie grywalne. Problem istnieje jedynie przy nowszych, wymagających grach.

Surface Pro 6 to płótno/szkicownik XXI wieku

Surface nie kryje też swoich ambicji, do bycia wołem roboczym dla wszelkiej maści twórców. Jest to przecież tablet, który pokochają wszyscy graficy i artyści. Wszystko dzięki naprawdę rewelacyjnej matrycy PixelSense, o przekątnej 12,3 cala, rozdzielczości 2826 x 1624 oraz charakterystycznych dla serii Surface proporcjach 3:2.

Surface Pro 6

Czyni to z Surface Pro świetne narzędzie do cyfrowego rysowania, oraz sporządzania notatek. No ale do tego potrzebujemy jeszcze pióra. Na szczęście Microsoft oferuje w tej kwestii coś wyjątkowego. Surface Pen to moim zdaniem cyfrowe pióro idealne. Koniec, kropka.

Surface Pro 6

Najnowsza wersja pióra oferuje 4096 punktów nacisku i jest wyjątkowo czuła oraz precyzyjna. W tej kategorii konkurencją dla niego jest chyba tylko Apple Pencil. Rysowanie i pisanie za jego pomocą jest bardzo naturalnie i pomaga w tym oprogramowanie jakie zapewnia Microsoft.

Surface Pen

Są to między innymi aplikacje OneNote oraz Sticky Notes, czyli cyfrowe karteczki samoprzylepne. Aplikacje te są częścią systemu Windows 10. Za pomocą przycisku na piórze możemy włączyć nasz cyfrowy notatnik bez odblokowywania komputera. Zupełnie jak w tradycyjnym notatniku. Klik i już możemy pisać notatkę. Proste i wygodne.

Powiem szczerze, że z rysika korzystałem częściej niż z dołączonej do recenzenckiego zestawu myszki Surface Mobile Mouse. Nie pomyślałbym, że operowanie w Windows 10 za pomocą rysika może być tak wygodne. Nie jestem artystą, więc trudno mi ocenić to akcesorium okiem profesjonalisty, ale jestem pod wielkim wrażeniem po prostu jako laik.

Sama wspomniana wyżej mysz Surface Mobile również jest całkiem ciekawa – łączy się za pośrednictwem bluetooth i posiada niebieski laser. Sprawia to, że można z niej wygodnie korzystać na wielu typach powierzchni. Ponadto dzięki niskiemu profilowi jest wygodna w transporcie.

Surface Pro 6 Klawiatura

Bardzo wygodna jest również klawiatura. Nawet pomimo tego, że jest mała i wyjątkowo cienka. Microsoft pogodził tutaj kwestie estetyczne z ergonomią. Klawisze są rzecz jasna podświetlane i mają bardzo wyraźny skok. Muszę przyznać, że jest to klawiatura na której pisało mi się wyjątkowo wygodnie i jest ona w mojej osobistej czołówce.

Surface Pro 6

Do testów otrzymałem droższą wersję, pokrytą alcantarą – jest to specjalny materiał, wykorzystywany między innymi do pokrywania tapicerek samochodów oraz mebli. Daje to swoisty premium-feeling, za który oczywiście trzeba dopłacić. Osobiście nie jestem fanem tego rozwiązania, bo bardzo szybko pojawiają się na tym materiale znaki zużycia.

No ale pogadajmy teraz o tym, co tu nie gra

O pierwszych wadach, jakie widzę w Surface Pro, napisałem już na początku, ale nie to nie wszystko. Surface Pro to nie jest komputer idealny, choć na pewno Microsoft chce go tak promować. Niestety na przeszkodzie ku temu stoi kilka poważnych wad i chodzi tu bynajmniej o kwestie techniczne.

Surface Pro 6

Po pierwsze - Surface Pro jest kosmicznie drogi. Wersja, którą testowałem, kosztuje obecnie w sklepie Microsoftu ponad 7 tys. zł. Natomiast najtańszy wariant, w kolorze platynowym z dyskiem 128 GB to koszt 4499 zł. Ale nie to jest najgorsze w tym wszystkim.

Po drugie - wszystkie akcesoria są opcjonalne i dodatkowo płatne. To zdecydowanie jeden z największych minusów tego urządzenia, ale tak w sumie było od zawsze. Razem z tabletem dostajemy jedynie ładowarkę i nic poza tym. Nawet klawiatury. 
 

Microsoft Store Surface Pro 6

Chcesz klawiaturę? Poproszę minimum 669 zł za wersję standardową i 799 zł za wersję z alcantarą. Pióro Surface Pen? Kolejne 499 zł. Zestaw który testowałem, kosztuje łącznie 7 237,80 zł. Jeśli chcemy maksymalnie zaoszczędzić, to wybierając najtańszy wariant, będziemy musieli wyłożyć 5668 zł.

Niewielkim pocieszeniem jest fakt, że akcesoria Surface są kompatybilne między różnymi generacjami. To znaczy, że spokojnie możemy w Surface Pro 6 używać klawiatury na przykład z Surface Pro 4. To samo się tyczy rysika. Jest to pewna furtka do sporych oszczędności.

Po trzecie - jest to tablet. Pomimo swojej ceny, Surface Pro to nie jest pełnoprawny komputer i jeśli chcemy go używać jako podstawowe narzędzie pracy, to po dłuższym czasie możemy odczuć tęsknotę za prawdziwą klawiaturą, dużym ekranem i większą wydajnością.

Ocena końcowa - bardzo niejednoznaczna

Biorąc pod uwagę powyższe - czy warto? To naprawdę trudne pytanie, bo Microsoft nie ukrywa, że jest to sprzęt klasy premium i dokładnie tak został wyceniony. Płacimy tutaj po pierwsze za markę, po drugie za optymalizację, a po trzecie za jakość wykonania. Czyli dokładnie za to samo, co otrzymujemy kupując sprzęt Apple. Więc może rzeczywiście warto?

Ja po tych dwóch tygodniach z żalem rozstałem się z testowym egzemplarzem Surface Pro 6. Odkryłem, jaki jest idealny komputer z Windows 10. Niestety z tyłu głowy cały czas kłębiła mi się myśl, że musiałbym być szalony, by kupić ten komputer prywatnie.

Surface Pro 6

Testowana przeze mnie jakiś czas temu Lenovo Yoga 730, kosztuje znacznie mniej, oferując jednocześnie dużo więcej. Fakt, jest to sprzęt nieco innej klasy i nie jest tak mobilny, co nie zmienia faktu, że jest po prostu tańszy. 

Przykładów tańszej konkurencji mógłbym zresztą podać mnóstwo, ale prawda jest taka, że dla Surface konkurent jest tylko jeden i jest nim Apple. Reszta to zwykły szum tła. Microsoft nie ma szczególnego parcia na rynek urządzeń, bo był na nim obecny od zawsze i to nawet bez swoich własnych urządzeń.

Dlatego też Surface Pro może być i jest bezkompromisowy, i odważny. Cena nie gra tu głównej roli, jeśli chcemy osiągnąć perfekcję. Omawiany sprzęt perfekcyjny może nie jest, ale naprawdę niewiele mu brakuje. 

Viewing all 789 articles
Browse latest View live